Widzę
zło i krzyczę sam aż do utraty tchu
Pewien,
że nie wchłonie mnie zobojętniały tłum...
(Ira
– Uciekaj)
Zbieżność
osób, imion, nazwisk, miejsc, sytuacji i innych takich jest zupełnie
przypadkowa. Opowiadanie nie jest oparte na faktach, aczkolwiek jego
scenariusz jest prawdopodobny i możliwy do spełnienia.
Ile
potrzeba czasu, by opowiedzieć swoje własne życie? Wydawałoby
się, że całkiem sporo, że co najmniej tyle ile owe życie trwało.
Nic bardziej mylnego. Tego czasu trzeba więcej lub mniej, w
zależności od tego jakie było nasze życie, co w nim robiliśmy i
czy skoncentrujemy się na szczegółach, czy wyłącznie
najważniejszych faktach, czy opiszemy historie rozgrywające się
obok nas, czy tylko swoją własną. Jak widzisz, na długość
opowieści składa się wiele czynników. Mnie wystarczy kilka stron
i cała noc, by spisać wspomnienia. A ty, ile potrzebowałbyś
czasu, by opowiedzieć mi swoją własną historię?
Urodziłem
się... mieszkałem... uczęszczałem... żyłem... Jakie to ma,
kurwa, znaczenie ile mam lat, jakie miasto miałem wpisane w rubryce
oraz, które szkoły mnie wykształciły i, które podwórka
wychowały? Naprawdę chciałbym zacząć tę opowieść jak należy,
ale nie potrafię. Mimo usilnych starań, zamykania oczu i zmuszania
wspomnień do powrotu, nigdy sobie nie przypomnę swojego własnego
poczęcia, pierwszego oddechu, krzyku, tego co zobaczyły moje
powieki, gdy się otworzyły na sali porodowej jednego ze szpitali.
Żadne z was tego nie pamięta, no chyba, że któryś tatuś był na
tyle bystry, by wnieść kamerkę i uwiecznić ten, jakże cudowny,
moment bólu, krwi, potu i łez. Mój na szczęście na taki pomysł
nie wpadł. Zresztą, mój własny ojciec nawet do szpitala nie
wpadł, ale to dłuższa historia i odłóżmy ją na później, gdyż
jeszcze przyjdzie na nią czas.
Umówmy
się, że już jestem. Mam jakieś pięćdziesiąt trzy centymetry
wzrostu. Z tego co dowiedziałem się od matki, ważę niecałe trzy
kilogramy, a moje ciało jest całe pomarszczone, jak obecnie palce
każdego z nas, gdy przykładowo za długo zmywa. Wiem, że miałem
becik w samochodziki i fioletowy, pedalski smoczek, o różowym
kaftaniku wolę nie wspominać. No i masz! Wspomniałem! No to teraz
przydałoby się wyjaśnić. Nie, matka nie chciała ze mnie zrobić
metroseksualnego chłopca! Po prostu, kiedyś dzieci ubierano w to co
zaoferował szpital w swej całej łaskawości. Mnie trafił się
różowy kaftanik, zielone śpiochy, biała czapeczka i wcześniej
już wspomniany, becik w samochodziki. Z bólem muszę przyznać, że
modowego świta, to bym w takim wdzianku nie podbił, dlatego też
owe zdjęcie, uwieczniające mój pierwszy dzień życia, zachowam
wyłącznie dla siebie samego i nie podzielę się nim na forum.
Po
kilku minutach trwania w objęciach matki, otrzymałem imię –
Mateusz. Nie wiem czy ładne, czy brzydkie. Moim zdaniem strasznie
pospolite i jak na tamte czasy, niezwykle modne, przez co w klasie...
Nie, nie wyprzedzajmy czasu. Dopiero co wróciłem do domu, ubrany
tym razem w chłopięce śpioszki, nie mogłem przecież od razu
pójść do szkoły, prawda? Najpierw musiałem nauczyć się chodzić
i udało mi się dokonać tego cudu. Swoje pierwsze kroki postawiłem
w mieszkaniu nie mającym więcej niż piętnaście metrów
kwadratowych. Kilkadziesiąt razy potykałem się o rozdarty w
niektórych miejscach gumolit, a potem o dywan, który dumnie
zasłaniał owe rozdarcia. Podczas nauki utrzymywania równowagi i
stabilnego stąpania nabiłem sobie kilka guzów, rozdarłem brodę i
rozciąłem łuk brwiowy. O guzach i brodzie wiem od matki, bo nie
pamiętam tamtejszego bólu i huknięć. Z łukiem brwiowym jest
inaczej – mam pamiątkę i o tamtym zderzeniu z rogiem małej ław
przypomina mi blizna, i to każdego dnia, gdy tylko spojrzę w
lustro.
Nie
da się nie patrzeć w lustro. Przynajmniej ja nie potrafię tego
dokonać. Nad umywalką, przy której myję zęby, mam lustro. W
tygodniu, gdy zapinam guziki białej koszuli albo wiążę krawat, to
także patrzę w lustro, tym razem w to umiejscowione na drzwiach
szafy. Podobnie jest z siłownią, gdy pedałuję na rowerku, czy
biegnę na bieżni, to także w stronę lustra. Nie ważne co by
człowiek uczynił, nigdy nie pozbędzie się własnego odbicia!
Jednak tylko od niego samego zależy czy spojrzy sobie w oczy. Mój
ojciec nie umiał patrzeć we własne i ja gdy patrzyłem w jego
źrenice, nie widziałem odbicia moich. Dlaczego? Może wróćmy do
punktu, w którym skończyłem. Obiecuje się postarać już nie
wyprzedzać czasu.
Mój
ojciec był... Człowiek, do którego pierwszy raz skierowałem słowo
„tato”, w chwili gdy owe słowo wypowiadałem był pijany i
szczęśliwy. Siedział przy niewielkiej ławie w towarzystwie
kumpli. Była to ta sama ława, o której róg rozciąłem sobie łuk
brwiowy, ale mniejsza o to. Większość popijała piwo z
zielonkawych butelek i wszyscy rzucali w sposób agresywny kartami na
środek białej serwety. Dziś nie wiem czy był to poker, tysiąc,
czy bakarat. Wiem natomiast, że niewiele pamiętam z tamtego dnia,
mam tylko flesz-beka, taką krótką stop-klatkę. Ten człowiek miał
niewielki, niechlujny zarost i drapał mnie nim całując po moich
pyzatych policzkach. Byłem bardzo tęgim dzieckiem, za co do dziś
obwiniam matkę. Uważam, że mnie suka przekarmiała. Dlaczego suka?
Nie odpowiem na to pytanie, sami wyciągniecie wnioski.
Wróćmy
więc do człowieka, który mnie łaskotał, podrzucał pod sam
sufit, łapał w locie kiedy na niego skakałem, uczył jak grać w
karty i w jaki sposób kopać piłkę. Wróćmy do mojego ojca,
którego kilku panów w mundurach brutalnie przewróciło na ziemie
na moich oczach. Miałem jakieś sześć lat i stawiałem koślawe
ślaczki w zeszycie w trzy linie. Mój ojciec coś krzyczał, wszyscy
krzyczeli, była jakaś straszna, głośna krzątanina, szczęk
kajdanek zaciskanych na nadgarstkach i jakaś dłoń, która chwyciła
mnie za rączkę, a potem krzyk matki:
– To
mój syn, dokąd go zabieracie!?
Moja
matka miała wtedy na sobie zielony sweter i torbę z zakupami, która
wypadła jej z rąk. Jej włosy związane w niechlujny kucyk były
czarne niczym smoła. Zupełnie nie pasowały do niebieskiej barwy
oczu, której po niej nie odziedziczyłem.
–
Teraz
donikąd, skoro pani już wróciła – odpowiedział ktoś, nie wiem
czy mężczyzna, czy kobieta, po prostu pamiętam słowa, ale nie
pamiętam głosu.
– A
mąż? Dokąd zabieracie Kamila? – dopytywała, ale nikt już nie
udzielił jej odpowiedzi.
Ojca
wyprowadzili, a matka przyklękła przy mnie. Pamiętam dotyk jej
dłoni na moim brzuchu i plecach. Miała łzy w oczach i kilka z nich
spływało po policzkach, ale pomimo tego, szeptała do mnie bez
pewności w głosie, że będzie dobrze, że to pewnie jakaś
pomyłka. Jak się potem okazało, to nie mogła być pomyłka, a
przynajmniej ja w taką nie wierzyłem. W końcu za pomyłki nie
wsadzają nikogo do więzienia i to na trzy lata, prawda?
Taty
więc jakiś czas nie było. Na ponad trzydzieści miesięcy zniknął
z mojego życiorysu. Ze starej, głośno chodzącej lodówki wyniosły
się zielone butelki pełne piwa, na stole nie leżały już karty do
gry i zeszyt do zapisywania wyników. Nie było jego kapci, czapki z
daszkiem, meczy oglądanych na małym telewizorze z wypukłym
ekranem. Wraz z ojcem zniknęły też awantury i trzaski, te
wszystkie momenty tłuczonego szkła i uderzania o ściany czy meble.
Nie było już kłótni o brak pieniędzy, o to że nie ma na
rachunki czy co włożyć do gara. Problem jednak nie zniknął.
Zniknął ojciec, ale wraz z jego zamknięciem nikt nie dał nam
wygranego losu na loterię, opieki socjalnej czy jakiejkolwiek
pomocy, choćby psychologicznej. Wyrosłem więc z brakiem zaufania
do władz, policji, sądów, szkolnictwa i tych wszystkich ludzi co
niby stoją na czele, i dbają o to nasze społeczeństwo... o dzieci
rzekomo się troszczą szczególnie. Ja tam tego nie wiem, bo choć
byłem dzieckiem, to troskliwej dłoni na ramieniu, nigdy od naszego
państwa, nie poczułem.
Kiedy
ojca nie było, matka chwytała się każdej pracy. Od opieki nad
starszą sąsiadką, po mycie okien u bogatych ludzi, głównie
prawników, prokuratorów i lekarzy, bo takich znajomych miał
przyjaciel ojca – Tomek – ten sam, który wcześniej przesiadywał
u nas co dnia i grywał z tatą w karty. Nie pił, znaczy pił, ale
nigdy niczego co miało w sobie alkohol. Był abstynentem.
Tomasz
Będkowski, to jedyny przyjaciel ojca, który o nas nie zapomniał.
Nadal odwiedzał nasz dom, prawie tak samo często co wcześniej.
Studiował. Przychodził więc po wykładach, podnosił matkę na
duchu, odrabiał ze mną lekcję, czasami przywoził jakieś zakupy.
Bywały też dni, gdy coś samodzielnie dla nas ugotował. Pewnego
dnia obudziłem się w nocy. Nie pamiętam czy chciało mi się pić,
czy sikać. Było ciemno, za oknem jeszcze nie świtało, ale
latarnie uliczne nieco oświetlały niewielki, dosłownie
mikroskopijny przedpokój, który prowadził do kuchni i toalety.
Łazienki w tym domu nie było, wydaje mi się, że nie ma jej tam do
dziś. Jednak nie zażywanie kąpieli i ciepła, bieżąca woda są
teraz najważniejsze. Kluczowe w tej opowieści jest to co widziały
moje oczy. Pamiętam matkę, ubraną w jakąś luźną koszulkę,
której jedno ramiączko było zsunięte po sam łokieć. Pamiętam
Tomka i to jak zachłannie obcałowywał jej szyje. Byłem dzieckiem,
miałem jakieś osiem lat i z początku myślałem, że on ją
gryzie. Nie krzyczałem. Stałem niczym sparaliżowany i wpatrywałem
się w ten obraz. Zauważyli mnie. Wujek wyszedł, matka została,
niczego nie tłumaczyła. Tomek przestał przychodzić, do dziś nie
wiem czy się wstydził, czy bał, ale wiem, że brak jego obecności
nie przyniósł mnie ani matce niczego dobrego. Co prawda moja
rodzicielka nadal pracowała, ale kasy nie starczało, a nikt już
nie ratował jej drobnymi zakupami czy opłacaniem jakiegoś
rachunku, no bo Tomka przecież już przy nas nie było!
Zaczęło
się więc jedzenie namoczonego wodą, smażonego na margarynie
chleba, z dodatkiem cukru dla smaku. Do dziś ta mdląca słodycz i
posmak spalenizny stoją w moim gardle. Podobny uraz mam do suchych
naleśników i placków ziemniaczanych. Czy wtedy się wściekałem?
Nie. Niczego nie wykrzykiwałem, nie wyłem do poduszki i nie
rzucałem taboretami z powodu frustracji. Byłem raczej cichym, takim
wycofanym dzieckiem. Powszechnie uważanym za grzeczne, małomówne,
niesprawiające kłopotów wychowawczych. W szkole dawałem sobie
radę. Nie byłem orłem, ale nie byłem też gamoniem. Matka o mnie
dbała, więc chodziłem skromnie, ale czysto ubrany, zawsze miałem
jakieś... jakiekolwiek, ale jednak drugie śniadanie. Być może
dlatego wtedy żaden kurator, sąd, opieka społeczna się nami nie
zainteresowali.
Tak
jak już mówiłem – zewnętrznie się nie wściekałem.
Wewnętrznie jednak byłem istną burzą i huraganem. Miałem tylko
osiem lat i chwilami, gdy zagryzałem zęby, żałowałem, iż to
Kamil jest moim ojcem, a nie Tomek. Chciałem, by ten drugi wrócił,
podczas gdy tego pierwszego nawet nie pamiętałem, bo nie chciałem
nawet patrzeć na jego zdjęcie. Obwiniałem go za to, że nas
opuścił. Obwiniałem matkę za to, że jestem. Aż wreszcie
obwiniałem samego siebie o to, że w duchu marzę o tym, by móc się
ich wyrzec, wyciąć własne korzenie i narodzić się gdzie indziej,
w innym miejscu, lepszym mieszkaniu, pełniejszej rodzinie.
Nikt
nie ma wpływu na to gdzie rzuci go los i nie każdy jest zdolny, by
zawrócić bieg własnej historii. Pomimo tego, jednak każdy może
się starać nadać, choćby maleńki, sens własnemu życiu, swemu
istnieniu, by stać się godnym tego, że w ogóle oddycha.
Ojciec
do nas powrócił. Matka go przywitała jakimś polskim daniem i
zapewne także seksem, ale byłem za mały, by przetrawiać takie
informacje, i zdawać sobie sprawę z takiego współżycia ludzi
dorosłych. Dla mnie po prostu był mężczyzną, który podał mi
rękę, powiedział „cześć” i zapytał „ile już masz lat?”.
Odpowiedziałem mu, a dzień później dostałem od niego piłkę,
taką do kosza. Uczył mnie grać. Nienawidził piłki nożnej,
uważał ją za sport dla patologi. Dziś myślę, że ojciec chciał
się zmienić, bo wtedy podjął jakąś stałą pracę. Jeśli się
nie mylę, to tyrał w barze jako barman, a dodatkowo był kelnerem i
obstawiał wesela, komunie, chrzciny i inne imprezy okolicznościowe.
Matka się cieszyła, zrezygnowała ze sprzątania i zajęła się
domem. Kasa zaczęła się zgadzać, czyli starczało na opłaty i
skromne, bieżące życie. Myślę, że w tamtej chwili byłem
naprawdę szczęśliwy, bo do dziś pamiętam smak lodów
truskawkowych podanych w dużym pucharze, w jednej ze śródmiejskich
kawiarenek, których już nie ma, bo na ich miejscach stoją banki,
firmy pożyczkowe i usługi telekomunikacyjne.
Mijał
czas, lepszy i ten gorszy. Nadal zdarzały się awantury, wypominanie
sobie nawzajem przez moich rodziców tego i owego. Nastało szukanie
lepszego, większego mieszkania. Oczywiście nie do kupna, bo wtedy
nikt nie oferował kredytów hipotecznych na taki luksusowy zakup. Z
resztą, nawet jakby taka oferta była, to myślę, że ojciec w
życiu, by z niej nie skorzystał. Uważał – najpierw zarób, a
potem wydaj, nigdy odwrotnie.
Kamil
Maciejewski – mój tato, wynajął więc u jakiegoś prywaciarza,
należącego pod administrację, dwa pokoje z kuchnią pod gruntowny
remont. Całkiem szybko się z tym remontem uporał, bo w niecały
rok. Dziś wiem, że pieniądze, którymi płacił za papierowe
tapety, kolorowe pigmenty do farby, rozkładane kanapy, biurko i mój
pierwszy w życiu komputer, nie były takie do końca legalne. Myślę,
że matka wiedziała to już wcześniej, jeszcze zanim policja
zapukała w drzwi naszego domu i ponownie zabrała mi ojca, tym razem
już na zawsze. Nie, mój rodziciel nie dostał dożywocia, to moja
matka eksmitowała go z naszego życia.
Iwona
Maciejewska, z domu Dobrowolska – kobieta, która mnie urodziła,
rozwiodła się ze swym pierwszym mężem, gdy ten siedział za
kratkami, za które trafił, tylko i wyłącznie, przez to, że
chciał polepszyć nasze życie. Mój ojciec w moim mniemaniu, wtedy
nie zrobił niczego złego. On tylko handlował narkotykami. Czyja
była wina, że je sprzedawał? Przecież, gdyby nie było chętnych,
by je brać, nikt, by ich nie kupował, to i on, by nimi nie
handlował, prawda? Jak ktoś chce być narkomanem, to jego sprawa,
niechaj bierze na potęgę, aż do śmierci, przecież to tylko i
wyłącznie jego wybór i nikt go nie zmuszał do zaczerpnięcia
pierwszego wdechu, przy butli napęczniałej od mleko-dymu marihuany
czy do sztachnięcia się pierwszą działką amfetaminy, czyż nie
jest właśnie tak?
Mnie
też nikt nie zmuszał! Swoją pierwszą fifkę spaliłem jeszcze
zanim poszedłem do gimnazjum. Nie uzależniłem się, ale lubiłem,
od czasu do czasu, skruszyć trochę zielonego i zawinąć w rulonik
z OCB albo wcisnąć do szklanej lufki. Nie byłem już cichym i
spokojnym chłopcem. Byłem kłopotliwym nastolatkiem, którego
przenoszono z klasy do klasy i usilnie próbowano wywalić ze szkoły.
W taki oto sposób ponownie trafiłem na Tomasza – przyjaciela
ojca, który przed laty grywał z nim w karty i troszkę później
obściskiwał jego żonę, a moją matkę. Będkowski został
prokuratorem i zbiegiem okoliczności stawił się na komendzie w
chwili, gdy ja na niej przebywałem, i oczekiwałem na to aż matka
skończy pracę, włączy telefon, i mnie z niej odbierze. Policjanci
się niecierpliwili i już chcieli mnie zabrać do pogotowia
opiekuńczego, bo była noc, a ja szlajałem się po ulicy z, ich
skromnym zdaniem, „nieodpowiednim dla mnie towarzystwem”. To
Tomek mnie uratował przed wywozem i brudem w papierach. Wtedy
jeszcze nie wiedziałem dlaczego to uczynił. Wierzyłem, iż z
dobroci serca.
Tomasz
Będkowski wyglądał zupełnie inaczej niż człowiek przed
sześcioma laty, który odrabiał ze mną lekcję, czasami gotował,
a potem po prostu uciekł, gdy nakryłem go z moją matką.
Pamiętałem go jako szczupłego chłopaka z koszulką wciągniętą
w zwyczajne, dżinsowe spodnie. Gdy zabierał mnie z komisariatu,
miał na sobie modny garnitur w granatowym kolorze, białą koszulę
i poluzowany krawat. Mojej uwadze nie umknął złoty zegarek, który
zakosiłem mu kilka lat później, ale o tym opowiem wam za kilka
albo kilkanaście akapitów, a być może nigdy wam o tym nie
opowiem, bo na przykład zapomnę. Kiedy Tomek grywał w karty z moim
ojcem, to jeździł rowerem, a teraz był właścicielem czarnej
mazdy.
– Co
u was? – zapytał, parkując pod kamienicą, w której mieszkałem.
Nie
spodziewałem się nawet, że będzie wiedział, gdzie mnie odwieź.
Nie pytał jednak o adres, a i tak trafił.
W
odpowiedzi wzruszyłem ramionami.
– A
u ojca jak? – dopytywał niezrażony. – Mateusz! – ryknął w
końcu.
–
Siedzi
– odpowiedziałem, sądząc, iż mówię prawdę.
Tomek
spojrzał na mnie jakoś tak dziwnie, jakby nie wierzył własnym
uszom.
– Leć
już – polecił i nachylił się, by móc otworzyć mi drzwi.
Wysiadłem.
Matka nigdy nie dowiedziała się o mojej przygodzie z policją, bo
Tomasz wszystko zatuszował, a i ja się nie chwaliłem, bo nie było
przecież czym. Dzień później zawitał do mnie ojciec. Okazało
się, że wyszedł z więzienia kilka miesięcy wcześniej i znalazł
czas nawet na to, by się powtórnie ożenić, ale nie znalazł
czasu, by odwiedzić swego jedynego syna. Nieszczególnie mnie to
dziwiło, skoro za pół roku miał mu się urodzić kolejny, lepszy
gówniarz.
Kamil
– człowiek, do którego skierowałem swoje pierwsze „tato”,
bez wątpienia, na nie nie zasługiwał. Co prawda odwiedzał mnie z
początku regularnie, co weekend, potem co dwa, bo zmienił pracę na
inną. Zabierał mnie do knajp i na spacery, ale nigdy do swojego
domu. Nie, to nie tak jak myślicie – on mnie nie ukrywał! Jego
nowa żona, dużo młodsza od niego, wiedziała, że Kamil ma syna z
pierwszego małżeństwa, ale nie chciała mnie poznawać i nie
życzyła sobie mnie w swoim domu. Myślę, że miała do tego prawo,
bo nie byłem ani łatwym, ani pokornym nastolatkiem. Byłem jednak
mściwy, i gdy dowiedziałem się od matki, że ojciec unika płacenia
alimentów, bo ukrywa dochody, ona sama tonie w długach po uszy, a
on w tym czasie kupuje nowy samochód z salonu dla swojej małoletniej
dziwki, która, jakoś omyłkowo, powiązana jest z nim węzłem
małżeńskim, to coś mnie trafiło i potraktowałem ten jej nowy
środek transportu ziarnami dla ptaków. Kochane stworzenia
pozostawiły ślady dziobów na nowiutkiej, lśniącej karoserii, a
ja miałem trafić przed sąd dla nieletnich, za zniszczenie mienia
niejakiej Sary Maciejewskiej, z domu Kasprowicz.
Matka
płakała, gdy ja składałem zeznania na policji. Z początku
wszystkiego się wypierałem, potem, za radą Tomka, przyznałem się
do winy, ale nie okazałem skruchy. Wręcz przeciwnie. Mówiłem, że
gdybym cofnął czas, to ponownie zrobiłbym to samo, że ojca
nienawidzę, i że gdyby zabicie człowieka nie było karane, to
pierwszy wsadziłbym mu nóż w bebechy, i tej jego dziwce też.
Byłem dumny ze swoich słów, dumny ze swej nienawiści i rozpiera
mnie ona po dziś dzień, ale z biegiem lat stała się motorem
napędowym, i zmusiła do działania na swój pożytek, a nie na
własną szkodę.
Sąd
miał podjąć decyzję o tym czy nie będzie lepiej umieścić mnie
w ośrodku wychowawczym, bo tego żądał mój ojciec, sugerując, że
matka nie umie się mną zająć jak należy. Sąd, czyli obcy
człowiek, który mnie nie znał i nawet nie miał kilku godzin, by
zapoznać się ze skróconą historią mojego życia, miał decydować
o tym, gdzie ja mam przebywać, gdzie mnie będzie lepiej i co będzie
dla moich bliskich najlepsze. Czy to paradoks, czy już kpina? Nie,
to tylko Polska i jej bezprawie! Dlaczego bezprawie? A jak inaczej
nazwać sytuacje, gdy mężczyzna porzuca rodzinę, pławi się w
dostatku, a jego pierworodne dziecko chodzi w tenisówkach zimą, bo
matki nie stać na kupno porządnego obuwia? Czy sprawiedliwością
byłoby umieszczenie mnie w ośrodku za to, że ukarałem takiego
typa i tę jego szmatę? Myślę, że odpowiedzi na te pytania będą
zależne od moralności każdego z was, jednak zanim dokonacie osądu,
to proszę postawić się choć na krótką chwilę na mym, a nie
swoim miejscu.
Przed
rozprawą poszedłem do Tomka. Chciałem się zapytać ile może mi
za to grozić i tak dalej, bo szczerze mówiąc, to byłem kompletnie
zielony, nie miałem pojęcia jak wygląda taka aula sądowa ani
nawet tego, że sędziowie przywdziewają togi, i złote łańcuchy z
orzełkami. Nie wiedziałem tego, ale na swojej szyi miałem
podobnego, małego orzełka i to już od dnia, gdy skończyłem trzy
latka, a przynajmniej na to wskazywały fotografie z mojego wczesnego
dzieciństwa. Czy to oznacza, że już wtedy trzymałem los w swoich
rękach? Czy mogłem dostać się do miejsca, w którym teraz się
znajduję bez tej drogi przez istne piekło? Ja osobiście myślę,
że nie, ale może opowiem po kolei, bo chyba ponownie za bardzo się
zagalopowałem i wyprzedziłem czas.
Kiedy
doszedłem do kancelarii mojego wujka – Tomasza Będkowskiego, to
zasiadłem w poczekalni, gdyż tak nakazała mi jego sekretarka. Była
młoda i ładna, bardzo zgrabna. Jej długie nogi do dziś widzę,
gdy tylko zamknę oczy, a ta spódniczka i tyłeczek... Pewnie
mógłbym jeszcze tak długo opowiadać, ale niekoniecznie mam na to
czas, a i wtedy nie miałem głowy do podziwiania jej kształtnej
pupy, bo usłyszałem podniesione głosy dwójki mężczyzn. Wstałem
z krzesła i zakradłem się pod drzwi. Uchyliłem je bardziej i
wykorzystując moment, że sekretarka zniknęła w innym pokoju,
obserwowałem wydarzenia rozgrywające się w gabinecie urządzonym w
surowym, klasycznym stylu.
–
Powinieneś
wycofać to oskarżenie – stwierdził Będkowski, siadając za
biurkiem.
– I
ty mi będziesz mówił co mam robić i jak mam postępować z moim
synem!?
–
Tak,
ja! – Tomasz wstał i uderzył otwartą dłonią o biurko. –
Cholernie go skrzywdziłeś, miał prawo...
– Nie
miał! Prawo choć ten raz w życiu stoi po mojej stronie i zamierzam
to wykorzystać. – Kamil ironicznie się uśmiechnął, wcisnął
dłonie do kieszeni dżinsów i oparł o pobliski regał z
dokumentami. – Może dzięki temu, że go gdzieś zamkną, nie będę
musiał płacić alimentów, a i jego matka odda mi za lakiernika.
Tomek
się zaśmiał, dosłownie zaczął rżeć jak koń i opadł na
zapewne wygodny, skórzany fotel.
– A
więc chodzi ci o pieniądze? – zapytał. – Ile jest warta
wolność twojego syna i zdrowie psychiczne jego matki? Tysiąc? Dwa?
Osiem? Szesnaście? Podaj kwotę, a wystawię ci czek i więcej się
nie zobaczymy.
–
Chcę
sprawiedliwości – upierał się.
– Ty?
Nie bluźnij, Kamil. Ty i sprawiedliwość, to nie idzie w parze.
Jeśli tak bardzo chciałeś być sprawiedliwym, to było trzeba
wywiązać się z podjętej roli i być dla tego chłopca ojcem, a
nie zostawić go samemu sobie. Myślisz, że dlaczego on taki jest!?
– podniósł głos.
–
Jest
nic niewart i skończy za kratkami.
– Jak
jego ojciec? – pytanie Tomka spowodowało długą i ciążącą,
nawet dla mnie, ciszę.
– Nie
jestem jego ojcem i wiem o tym. W chwili, gdy się dowiedziałem,
przestałem sobie samemu zadawać pytania, dlaczego nie jestem w
stanie pokochać własnego syna. – Po tych słowach Kamil wyszedł.
Minął mnie jak obcego i skierował do wyjścia z kancelarii, a ja
wszedłem do środka.
Tomasz
spojrzał na mnie ciemnymi niczym węgiel i błyszczącymi jak czarne
onyksy oczyma. Uśmiechnął się i wskazał dłonią miejsce
naprzeciw siebie. Na jego serdecznym palcu gościła wąska, złota
obrączka i zastanawiałem się, jak mogłem wcześniej tego nie
zauważyć. Nie sądziłem, że mój wujek jest żonaty. Zapytałem
go o to, choć tak naprawdę chciałem zapytać o kilkanaście
innych, zapewne na tamtą chwilę, ważniejszych rzeczy. W odpowiedzi
Będkowski odwrócił jedną z fotografii. Przedstawiała dwoje ludzi
na tle dużego statku. Wujka rozpoznałem bez problemu, kobiety nie
widziałem nigdy wcześniej na oczy. Była ładna, wydawała mi się
jeszcze bardziej doskonała, niż sekretarka zajmująca recepcję,
ale podobna do niej. Potem dowiedziałem się, że to siostry.
Tomek
kazał mi się nie martwić rozprawą. Obiecał wszystko załatwić,
ale kazał przyrzec, że przestanę wagarować, rzucę palenie,
zacznę przykładać się do nauki i będę pomagał matce w domu na
tyle, na ile będę potrafił.
–
Palenie
to nałóg, którego już raczej nie dam rady rzucić –
odpowiedziałem z lekkim, łobuzerskim uśmiechem.
–
Dobrze,
zatem palenie sobie zatrzymaj, w końcu na udane życie składają
się nie tylko zwycięstwa, ale także kompromisy. – Wyciągnął
otwartą dłoń w moją stronę. Miał to być gest zawarcia między
nami umowy.
On
się wywiązał – rozprawy nie było, Kamil wycofał oskarżenie, a
Tomek w zamian pokrył koszty naprawy samochodu. Ja nawaliłem –
ledwie zdałem, kolejny rok zawaliłem i nadal popadałem w kłopoty,
ale już nie na tyle poważne, by mieć większe konflikty z prawem.
Matka natomiast starała się sobie ułożyć życie z coraz to
nowymi mężczyznami. W ciągu trwania mojego gimnazjum, przewinęło
się przez nasz dom naprawdę wielu facetów i żaden nie był godny
uwagi na dłużej – sami leserzy, bandyci, awanturnicy, bezrobotni,
smarkacze, nudziarze... długo, by wymieniać. Jeśli ktoś był
porządny, to nie potrafił zaakceptować mnie, moich odzywek i tego,
że go nie szanuje. Jeśli ktoś był nieporządny, to matka nie
potrafiła zaakceptować na dłuższą metę jego i po kilku dniach,
najwyżej tygodniach, kończył za drzwiami.
Życie
pewnie toczyłoby się dalej, gdyby matka nie zaszła w ciąże i tym
nie przypomniała mi słów mojego ojca, słów Kamila, sugerujących,
iż ja mogę nie być jego. Zapytałem ją wtedy o to, doszło do
awantury, lekko ją pchnąłem, a przynajmniej wydawało mi się, że
było to lekko. Uderzyła się w brzuch, upadła i zaczęła krwawić.
Nie wiedziałem do kogo mam dzwonić i zadzwoniłem do wujka. Tomek
przyleciał niczym na skrzydłach, niesłychanie szybko i wyzwał
mnie od idiotów. Nie, nie krzyczał dlatego, że podniosłem rękę
na własną rodzicielkę, już niedługo miałem się przekonać, że
bicie kobiet jest dla niego normą. Wściekły był o dziecko, o to,
że coś zagrażało jego życiu, a ja nie wezwałem jeszcze karetki.
Sam zawiózł matkę do szpitala, jak się okazało na ostatnią
chwilę i tym uratował Mikołaja – mojego brata, który urodził
się cztery miesiące później, jako zdrowy i silny chłopak.
Przed
porodem matka miała nakaz leżenia. Najpierw była w szpitalu, a
potem w domu. Ja w tym czasie zamieszkałem u Tomka, bo ten się
uparł, że nie zostawi mnie po raz kolejny samego. Mężczyzna miał
piękne mieszkanie w odrestaurowanej kamienicy, mieszczącej się w
centrum miasta. Malwina – jego żona, nie była szczęśliwa, że
będę u nich przebywał, ale widać było, że w domu nie miała za
dużo do powiedzenia. To Tomasz wszystkim rządził, to on opłacał
rachunki, decydował jakie będą wydatki, co ma być na obiad i
gdzie spędzimy wolny weekend. Tak, dobrze przeczytaliście
„spędzimy”! Jeszcze wtedy nie wiedziałem dlaczego tak było,
ale wszędzie targał mnie z sobą i swoją żoną. Tym sposobem
zwiedziłem Kraków, Warszawę, a nawet Berlin i Londyn, do którego
polecieliśmy w maju, w długi weekend. Nie wiem czy byłem wtedy
szczęśliwy. Z pewnością były momenty, gdy zapominałem o tym co
ważne i cieszyłem się czasem spędzony z wujkiem, ze wspólnego
squasha, basenu, nauki gry na gitarze i zarażenia pasją jaką było
żeglarstwo. Tomek sprawił, że zapomniałem o kumplach, deskorolce,
przesiadywaniu na boisku i w piwnicach bez większego celu, zresztą
tak naprawdę, chyba bałem się mu przeciwstawić i zrobić coś, co
by mu się nie spodobało. Pisząc „bałem się”, nie miałem na
myśli tego, że strzeli mi w twarz, tak jak swojej żonie podczas
jednego feralnego piątku, gdy podała mu zimną herbatę do obiadu.
Ja tak naprawdę lękałem się kolejnego odrzucenia, bo matka także
zaczęła już sobie układać życie z kimś innym – z ojcem
Mikołaja. Tak naprawdę Tomasz był moją jedyną normalnością i
paradoksalnie był czymś w rodzaju bezpiecznej przystani.
To
dzięki Tomkowi ukończyłem liceum i poszedłem na studia. To też
on załatwił mi aplikację sędziowską, na której jakimś cudem
przetrwałem te pięćdziesiąt cztery miesiące życia i to też w
dużej mierze dzięki niemu teraz mogę wydawać wyroki takim jak on
i mój ojciec. Życie bywa przewrotne i choć uważam, że nie warto
rezygnować z marzeń, to ja swoje porzuciłem. W przeszłości
chciałem być raperem i gangsterem, co ma kilka bryk, dziwek, i
lewe, szemrane interesy. Prościej jednak było uczynić ze swojego
wadliwego życia taki zlepek – kulę motywacyjną i nie walczyć z
wiatrakami niczym głupi Don Kichot. Zawsze możemy zmienić swoje
życie oraz naprawiać zło i niesprawiedliwości tego świata, tylko
po prostu, nie zawsze jest to możliwe z miejsca, w którym się
obecnie znajdujemy. Tak naprawdę, to nasz w tym interes, by
nienawiść, agresję i tą całą negatywną energię spożytkować
na coś konkretnego, bo w życiu nawet mścić się trzeba mądrze.
Pozdrawiam
Mateusz
Będkowski
Ja
wiem, że tekst jest do sporej poprawy, bo chciałem zacząć go
pisać bardzo gówniarskim stylem, a zakończyć iście prawniczym
bełkotem, ale niech już zostanie jak jest i mam nadzieję, że
przekaz został, i że całość wzbudziła w was jakieś emocje.
Zwróćcie
uwagę na pozdrowienia, a konkretnie na nazwisko Mateusza!
Jak
wam się podobają takie krótkie opowiadania w wydaniu Tysia?
Chcecie takich więcej? Myślę, że jeszcze kilka pomysłów na
takowe bym odnalazł w swojej łepetynie, jeśli tylko byliby chętni
do czytania.
Pozdrawiam
tym razem już jako ja ;-)
Dariusz
Tychon
Bardzo ciekawe to opowiadanko.
OdpowiedzUsuńTaka tam zwykla historia, ale podoba mi się i czekam na dalej :)
Tu akurat nie ma nic dalej, bo to jednoczęściowa miniaturka :)
UsuńOkej przybywam po zaproszeniu :D Jestem dziś na chorobowym, to mam czas czytać xd (choć i tak za dużo tego nie będzie x.x)
OdpowiedzUsuńMniejsza ze mną, biorę się za komentarz :D Powiem tak jeszcze w nawiasie, że masz szczęście, gdyż właśnie niespełna kilka minut temu, dzięki odpowiednim substancjom, moją głowę opuściła (na czas nieokreślony) migrena :D Więc, raczej nie pozostawię po sobie niczego, co mogłoby Cię urazić :) (a czasami mi się zdarza :x Oczywiście, jest to nieświadome!)
Pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to że napisałeś historię opartą na faktach. To jakoś tak od razu mnie przyciągnęło do czytania. Jakoś do tej pory nie zdarzyło mi się, żeby czytać coś oparte na faktach, co najwyżej oparte na jakimś ff xD. Dlatego byłam ciekawa :D a jak sam wiesz, ciekawość kobiety ciężko utrzymać w ryzach xd.
A tak z innej beczki : fajnie, że zmieniłeś czcionkę :D
Miało być nie chamsko, ale nie mogę się powstrzymać. To typowa bieda polska! Nie ma na rachunki, nie ma na jedzenie, na ubranie, na szkołę, ale na to gówniane piwo czy fajki zawsze wystarczy kasy! Boshe jak ja tego nienawidzę! Mówi się, że biedni są, biedni, trzeba pomóc, ale najpierw chyba trzeba by było pozbyć się procentowo śmierdzącego problemu, który wsysa do środka, i wysysa z portfela. A nawet i z umysłu xd
Wiedziałam od początku, że między Tomkiem, a matką małego Mateusza coś będzie. No i wcale się nie pomyliłam :D A później facet sobie poszedł. Jak to dzieci czasem pojawiają się nie w tym czasie co trzeba xd
Nie lubię Kamilów, a ten już utwierdza mnie w tym przekonaniu. (tak samo jak nie przepadam, za blondynami i kami)
To był istny dramat polskiej rodziny, ale jakże znany wszystkim polakom xd Może i Tomek nie był zbytnio dobrą osobą, ale przynajmniej dzięki niemu młodemu coś się w życiu udało. Choć pewnie gdyby nie jego interwencja, tak naprawdę nigdy nie zostałby prawnikiem (tak w ogóle, to mój wymarzony zawód, którego i tak nigdy nie osiągnę :x).
Poza tym jego nazwisko nic mi nie mówiło xD nie wiem czy to dobrze, czy źle. A jak postanowiłam to sprawdzić, to mi na yt jakiś raper wyskoczył, i tak się zastanawiam, to on?
Mniejsza z tym :P
Opowiadanie fajne, ciekawe, mądre :)
Gorąco pozdrawiam prosto z wirusowej przestrzeni mego pokoju pełnego chorób xd
Serio? : O O boshe, całe życie w błędzie xd
UsuńNo właśnie! Chociaż według mnie jakoś Iwona też nie była osobą, nie umiem nazwać jaką xd Ale przyprowadzanie do domu multum facetów, to raczej nie jest odpowiednie zachowanie.
Okej, niech będzie sędzia, a nie prawnik xd W każdym razie oba zawody są opłacalne :P I na oba, a już zwłaszcza sędzię, trudno się dostać :P Wiem, że to może wybiega totalnie od tego opowiadania, ale no taka jest racja! :D Chociaż, teraz nawiążę do opowiadania, Tomek musiał się postarać i to dobrze, żeby wszystko załatwić tak, żeby Mateusz mógł się dostać na studia. Przecież na pewno takie rzeczy jak chociażby ten uszkodzony samochód, są wpisywane do akt :P
Okej mój błąd z tym nie doszukaniem się ,,nie" xd
Mnie mało co razi i obraża. Jedynie na chamstwo i brak szacunku jestem uczulony, a wątpię, by takie coś spotkało mnie z twojej strony.
UsuńCoś nas łączy. Ja też nie mogę patrzeć jak ludzie nie mają na rachunki, na normalne jedzenie, choćby skromne, na zapewnienie dziecku jakieś rozrywki, ale mają na browara i fajki. Jak mijam "Dom samotnej matki" w Kaliszu, czy MOPS w Kaliszu lub Ostrowie WLKP, to mnie trzęsie, po prostu wolę iść okrężna drogą niż widzieć tych patologicznych z papierosem. Tam bardzo dużo ludzi (nie mówię, że wszyscy są tacy) co palą i to nie za swoje, a za państwowe, za nasze. Wolałbym by taka matka za ta pieniądze co wkłada w paczkę fajek zabrała to swoje dziecko na lody, gofra czy do bawialni dla dzieci.
Ja nie mam też nic do ludzi pijących, bo ja sam piję, ale po pierwsze za swoje, a nie wyżebrane, a po drugie nie kosztem dzieci. Co prawda, gdybym nie pił, to kupiłbym im czegoś więcej, bo wiadomo, że to jednak kosztuje, ale jednak moje dzieci chodzą ładnie, czysto ubrane, dostają kasę na wyjścia, mają co jeść, mają te słodycze w domu, zawsze... niemal zawsze jest chleb i coś do niego, a jeśli nie ma, to znaczy jedynie tyle, że nikt z nas nie poszedł do sklepu i trzeba zamówić pizzę ;)
Akurat mam syna Kamila, blondyna :)
Młody nie został prawnikiem, a sędzią.
Nie, opowiadanie nie było na faktach, choć Mateuszowi dałem dużo własnych cech, a Tomkowi dużo przypadło z mojego ojca (choćby to niegodne pochwały podejście do żony).
Wpisane do akt? Jeśli Kamil zniósł oskarżenie, to nie, a nawet jeśliby było, to tak drobny incydent, popełniony przez nieletniego, wymazuje się po iluś tam latach.
Pozdrawiam i odpowiedziałem jeszcze raz, bo mojego komentarza nie przeniosło ;(
Mi się bardzo podoba. Historia, którą można utożsamiać z prawdziwym życiem niejednej osoby. Opisana pokrótce, ale zawarte zostały w niej najważniejsze szczegóły i takim oto sposobem, stworzyłeś naprawdę dobrą historię. Czekam na więcej, będę chętna do czytania :)
OdpowiedzUsuńU mnie pojawił się nowy, http://love-is-a-weakness.blogspot.com/2015/09/rozdzia-26-ja-nie-moge-uwierzyc-to-nie.html
Pozdrawiam
Ja dlatego właśnie nie lubię miniaturek, przez to opisywanie pokrótce i trzeba się postarać i wybrać te najważniejsze fakty. To trudne.
UsuńPozdrawiam.
Jak dla mnie Twoje opowiadanie jest ciekawe. Napisałeś je w formie pierwszo osobowej, za czym raczej nie przepadam, ale oczywiście to pasuje, bo w końcu to list.
OdpowiedzUsuńNawet jeśli to opowiadanie nie wyszło tak jak zamierzałeś, to i tak widać różnice zachodzącą w głównym bohaterze, tyle że delikatniej - co jest bardzo dobre, bo przecież on opowiada w czasie przeszłym, więc nie jest tą samą osobą co na początku. Chyba wiesz o co mi chodzi?
Taka niby zwykła historia, lecz patrząc na całe życie zawarte w "kilku" słowach... To robi wrażenie.
Jestem jak najbardziej za, jeśli chodzi o takie opowiadania, więc czekam na następne:)
Pozdrawiam
Igrająca ze Śmiercią
Mnie się wydaje, że akurat forma pierwszoosobowa tutaj pasuje, bo jest taka osobista. Czytelnikowi przez to wydaje się jakby do niego mówiono, jakby jemu ktoś coś odpowiadał i to nie autor, a bohater.
UsuńTak, wiem o co ci chodzi :)
Ja co prawda drugiego takiego opowiadania nigdy nie stworzyłem, ale ostatnio u Kolorowej widziałem historie Patryka, także przedstawioną w jednej części. Serdecznie polecam, sam czytałem, tylko jeszcze nie zdążyłem skomentować.
Witam :)
OdpowiedzUsuńTwoje opowiadanie przeczytam jak tylko znajdę czas. Jestem mega zawalona nauką i nie mam czasu na nic. Jak tylko pojawi się u mnie chwila oddechu napewno przeczytam i podzielę się swoją opinią. Choć już napiszę, że zaczyna się bardzo ciekawie (przynajmniej dla mnie, ponieważ uwielbiam tego typu opowiastki {: ) przeczytałam 3 pierwsze zdania i zaciekawiło mnie to :)
Postaram się jutro przeczytać całe. Wcześniej kończę lekcję to z pewnością znajdę chwilę ;)
A co do „Jabłka i Śniegi", pojęcia nie mam kiefy wszystkie zaległe rozdziały nadrobię (a trochę mi się tg uzbierało...)
Ale olowiadanie przeczytam napewno :)
Pozdrawiam i życzę weny na kolejne historie
Ja od nikogo nie wymagam, by był natychmiast, by był na już. Wiadomo, że każdy ma swoje życie, problemy i obowiązki, a doba każdego ma tylko 24 godziny. Tak samo nie zmuszam nikogo do czytania. Niech czyta kto lubi. Nie oczekuję tez od nikogo bycia na bieżąco. Dla mnie ważne, że ten kto chce czyta gdy ma czas, a z jaką intensywnością i jak często to już zależy od jego chęci i jego czasu.
UsuńDziękuję za życzenia i także pozdrawiam.
Bez bicia przyznam się, że najpierw przewinęłam na sam koniec, by móc zobaczyć, jak długie jest to opowiadanie. Od razu poznałam nazwisko Mateusza. Od razu też skojarzyłam, że jest synem Tomka, kiedy pojawiło się jego nazwisko. Może tak trochę oszukiwałam. ;D Z resztą na początku w ogóle się tego nie spodziewałam! Kamil wydawał się jednak dobrym ojcem ( nie licząc tego, że pił), były między nimi szczęśliwe chwile. Potem to więzienie, pojawienie się Tomka... I wszystko się skomplikowało. Podoba mi się bardzo to, jak Tomek się starał o dobro Mateusza. Nie wiemy, kiedy i czy w ogóle on powiedział Mateuszowi prawdę. Może chłopak się sam domyślił? Albo sam zapytał? Faktem jest jednak, że Mateusz, który przytacza nam tę historię, ma świadomość, czyim synem jest. I cieszy mnie to bardzo. Bo jednak Tomek był dla niego lepszym przykładem (bez tego unoszenia ręki na kobietę. To jedyna rzecz, która mnie ubodła, bo po zachowaniu Tomka, jego zainteresowaniu synem nigdy bym nie pomyślała, że może być taki w stosunku do kobiet).
OdpowiedzUsuńCiągle miałam nadzieję, że Tomek wróci do matki Mateusza. W przeszłości coś ich niewątpliwie łączyło. Chciałam, by Mateusz choć przez chwilę doświadczył, jak to jest wychowywać się w pełnej i szczęśliwej rodzinie. To chyba najlepsze, co może spotkać zbuntowanego nastolatka. Nie stało się tak - może nie było im to pisane. Ale Mateusz spędził trochę czasu z ojcem z czego się bardzo cieszę. ;)
Zaciekawiło mnie to opowiadanie. Naprawdę czytałam z ogromną przyjemnością. Może dlatego, że rzadko kto opisuje rzeczywistość taką, jaką jest? Nieidealną, nieprzyjazną... Jeśli masz pomysły na kolejne takie historyjki, to ja bardzo chętnie będę je czytać. :)
Pozdrawiam!
Rozumiem, że jesteś z tych co lubią spojlery ;)
UsuńOczywiście, że byś nie pomyślała, że Tomek bije żonę, bo takie czyny wydają nam się być zarezerwowane tylko dla patologi, tam gdzie bieda i alkohol. Myślę, że prędzej, by się tego czytelnicy spodziewali po Kamilu a nie po Tomku.
A czy rodzina Mateusza byłaby pełna i szczęśliwa, gdyby Tomasz bił jego matkę? On bił kobietę, z którą był. Myślisz, że by się zmienił i nigdy nie uderzyłby Iwony?
Faktycznie, piszący ludzie zdają się żyć pod kloszem i piszą zwykle o mydlanych bajkach. Ja sam gdy szukam takich realniejszych opowieści, to mam spory problem, by na nie natrafić.
Pozdrawiam.
Przeczytałam, już piszę, co myślę.
OdpowiedzUsuńNa wstępie musisz wiedzieć, że uwielbiam miniaturki. Zawsze mają taki wyjątkowy, specyficzny klimat. Twoja także.
Gdzieś w połowie czytania w mojej głowie pojawiła się myśl, że w sumie ta historia nadawalaby się na film. Tak trudny, ciemny film, w jakim ostatnio specjalizuje się polskie kino. Obejrzalabym.
Przemówił do mnie pomysł na opisanie historii "trudnego" dziecka, które właściwie skrzywiła sytuacja w domu. Cały problem Mateusza polegał na tym, że był "pierwszym dzieckiem", urodzonym zanim jego rodzice ustatkowali się pod każdym możliwym względem - uczuciowym, zawodowym, finansowym. Potem, gdy każde z nich na nowo ułożyło sobie życie, okazało się, że dla Mateusza nie ma już miejsca, że jest on kulą u nogi. Czyli chłopak dorasta w poczuciu niesprawiedliwości, niepewności, tłumionej goryczy. A przynajmniej ja tak odebrałam to opowiadanie i jego problematykę.
Podobały mi się różne niedopowiedzenia, dużo rzeczy nie zostało podanych na złotej tacy przed nosem czytelnika, lecz właśnie za pomocą subtelnych nawiązań. Pasuje to do klimatu nieco chaotycznej autobiografii człowieka z trudną przeszłością, któremu trudno zebrać i wybrać odpowiednie wspomnienia.
Opisanie polskiej rzeczywistości też na plus. W sensie, że trafne, nie że jest ona taka cudna, piękna i rozswietlona. Nie, jest nieidealna, niesprawiedliwa i czasem pełna absurdów. Trochę jak u Miłoszewskiego.
Ale, ale. Jako że piszę 100% szczerze, to napiszę też troszkę mniej pochwalnie. Ale tylko troszkę. Mianowicie mam wrażenie, że opowiadanie skończyło się tak nagle. Że może brakuje czegoś jeszcze między rozprawą a rozpoczęciem życia blisko Kamila? Nie wiem, możliwe, że to tylko takie moje dziwne odczucie, może się mylę. Ale pomyślałam, że jak już piszę, to o wszystkim.
No i kilka przecinków do poprawy, ale nie jest źle z poprawnością. (Chodzi mi głównie o przecinki z konstrukcji z "by" w sensie "aby".)
Pomysł z lekkim pomieszaniem języka (na początku chaotyczny styl młodego sfrustrowanego buntownika, potem już styl dorosłego, poważniejszego, choć nadal nieco skrzywdzonego mezczyzny). Tym bardziej fajnie wypadł ostatni akapit i ostatnie zdanie, że mscić też trzeba się mądrze.
Mam nadzieję, że to nie ostatnia miniaturka w Twoim wykonaniu. Bardzo chętnie przeczytam inne historie, tym bardziej jeśli znów wybierzesz szarą polską rzeczywistość "bez cenzury".
I na koniec jeszcze napiszę, że ogromnie mi miło, że mnie "zaprosiłeś" na to opowiadanie i że chciałeś poznać także moją opinię. Dzięki! :))
Pozdrawiam,
terpsychorka
To miniaturka, nie było w niej czasu na rozwodzenie się nad psychiką bohaterów. Ja chciałem ją pozostawić taką z niedopowiedzeniami, by czytelnik sam mógł wiele rzeczy wywnioskować i wszystko zobaczyć swoimi oczyma według własnych upodobań. Udało mi się to, bo ty widzisz Tomka jako agresora, a ja jako wyrachowanego, opanowanego faceta z twardą ręką do kobiet (jakkolwiek głupio to brzmi, nie widzę go jako kogoś kto darł pysk i kopał żonę, bardziej jako kogoś kto na spokojnie wymierzył policzek, powiedział co myśli i jadł dalej - w temacie tego obiadu i herbaty).
UsuńMoże cię zaskoczę, a może nie, ale uwierz mi, że takie historie są bardzo prawdopodobne, bo to życie pisze najmniej prawdopodobne scenariusze. Nie jeden facet wychowuje dziecko swojego przyjaciela i nawet o tym nie wie - zapewniam cię, że tak jest, bo w swoim krótkim życiu spotkałem się z takimi dwoma przypadkami. Wiele też jest przypadków, gdy facet idzie siedzieć, a jego żona czy konkubina daje jego kumplom, czy też któremuś z kumpli, oczywiście za plecami tego co siedzi. A jak taki facet wychodzi i ktoś życzliwy mu doniesie, to potem się wzywa policje, bo pijany i agresywny wpada do domu.
Myślę, że to czy jakąś historię bierzemy za prawdopodobną i możliwą zależy od tego co sami przeżyliśmy i co widzieliśmy na własne oczy. Niektórzy nie wierzą, że są czternastoletnie matki, że szesnastolatkowie sami utrzymują siebie i rodzeństwo, że bogaci tatusiowie wyrzekają się własnych dzieci i nie płacą alimentów lub płacą je marne (wszystko zgodnie z prawem), że gdzieś tam ludzie żenią sobie kosy, a dzień później razem piją piwo. Takie sytuacje i zachowania mają miejsce, choć może nie było ich w świecie w jakim ty żyjesz. To są przerażające wizję, ale niestety mające często odzwierciedlenie w rzeczywistości.
W tym przypadku nieprawdopodobnym może być,że Mateusz został sędzią, ale z drugiej strony - karany nie był, bo ojciec wycofał doniesienie, Tomek miał znajomości, chłopak mógł się zaprzeć, być inteligentny, mieć dobrą pamięć, włożyć trochę pracy... jakaś tam minimalna szansa na to była, a przynajmniej mnie jest przyjemniej tak myśleć.
Na jakiego człowieka wyrósł Mateusz? Gdzieś na początku nazwał matkę suką, więc można się tylko domyślać, czy stosunek do kobiet i brak szacunku do nich odziedziczył po Tomaszu, czy raczej jest to wynik słuchania awantur i tego jak na siebie bluzgali Iwona i Kamil. Ja wolę myśleć, że wyniósł to z domu, i że Tomek był skurwysynem, ale kulturalnym.
Wow, tak historia bardzo mi się podobała :)
OdpowiedzUsuńJest taka realna, ale wielkie słowa uznania za tworzenie tak wspaniałych historii :)
Historia Mateusza nie jest zbyt pozytywna, ale chyba tez ukaże jakie jest ludzkie życie. Nie zawsze jest dobrze, trzeba przetrwać i trudny okres w swoim życiu :)
Bardzo fajnie wyszło Ci to opowiadanie, mam nadzieję, że powstanie więcej podobnych :D
PS - Jabłka i Śniegi postaram się nadrobić w najbliższym czasie, niestety za dużo spraw prywatnych...
truelifebydamien.blogspot.com
Ja myślę, że życie każdego jest słodko-gorzkie, tylko niektórych bardziej słodkie, innych bardziej gorzkie, ale to dwa elementy, dwa smaki, które tworzą życie każdego i od tego nie ma wyjątku.
UsuńOczywiście jestem spóźniona, ale taka niestety już moja natura :\
OdpowiedzUsuńProsiłeś mnie o opinię, więc jestem! Nie wiem dlaczego, ale mam ogromny sentyment do takich właśnie miniaturek. Nieraz mało tekstu może wywrzeć wrażenie dużo większe, niż najdłuższa powieść.
Opowiadanie ogromnie mi się spodobało, wciągnęłam się w nie jak rzadko kiedy. Choć to wydaje się niemal niemożliwe zmieścić 25-30 lat życia człowieka w tak krótkim fragmencie, ty tego dokonałeś, w dodatku w wielkim stylu.
Jedno mnie zastanawia - czy Mateusz był synem Tomka? Wtedy ta cała pomoc byłaby zrozumiała. No i trochę mi zgrzytnęło, że gdy Mateusz jako małe dziecko zobaczył całujących się matkę i Tomka, Tomek odszedł. Dlaczego? Bał się, że Kamil się o tym dowie?
Gardzę osobami takimi, jak Kamil. Wolą pozbyć się problemu, niż go naprawić. Dowiedział się, że będzie miał drugie dziecko i od razu zapomniał o pierwszym. Nawet jeśli Mateusz nie był jego biologicznym synem, to jednak do niego skierował pierwsze słowo "tato", to z nim spędził parę pierwszych lat życia. A gdy ten potrzebował go najbardziej, on po prostu się od niego odwrócił, co więcej, wolał, by poszedł do więzienia, niż płacić na jego alimenty. Patologia po prostu. Dobrze, że przynajmniej Mateusz "zarysował" samochód jego nowej żony.
Wspaniale ukazałeś, że nawet osoba, która wywodzi się z najniższych warstw społecznych, może wiele osiągnąć, jeśli tylko ma jedną jedyną pomocną dłoń. Dla Mateusza tę pomocną dłoń wyciągnął Tomek. Gdyby nie on, nie wiadomo, jakby się skończyła ta historia. Prawdopodobnie z głównym bohaterem siedzącym za kratkami. Dzięki Tomkowi to Mateusz jest tym, który wsadza za kratki.
Jestem pod wielkim wrażeniem zarówno puenty tej historii, jak i całego opowiadania. Piszesz naprawdę dobrze, twój styl jest lekki, a zarazem bardzo ciekawy. Z błędów zauważyłam jedynie, że nieraz gubisz przecinki (: Dodam również, że udało ci się przejście z języka potocznego na bardziej prawniczy, było to idealnie odczuwalne, gdy czytało się tę historię.
Bardzo chętnie przeczytam więcej takich miniaturek od ciebie, bo są naprawdę dobre i, co ważne przy takim rodzaju wypowiedzi, pouczające (:
Życzę mnóstwo weny!
Ja nie wiem czy można być spóźnionym podczas czytania blogów, czy też opowiadań blogowych, których czytelnicy nie tworzą z autorem. Przecież nie jest to lektura zadana przez nauczyciela, gdzie ma się jakiś termin na przeczytanie.
UsuńZważając na to, że jest sędzią, to raczej z 30 lat ;)
Był synem Tomka, na to wskazuje podpis na końcu (podał nazwisko Tomasza). Myślę, że Iwona i Tomek się zaczęli całować ot tak, bez przemyślenia, dzieciak im przeszkodził i naszła refleksja. Tomek też pewnie nie chciał się wiązać z taką kobietą, wolał jakąś z wyższych sfer (taka ludzka natura bogaczy, lubią się bratać z równymi sobie).
Niestety, bardzo dużo jest ojców pokroju Kamila.
Dobrze, że zarysował samochód? Dobrze widzę? Czyżbyś była podobnie jak ja "popieraczką" takich samosądów?
Dziękuję za życzenia. Może kiedyś jeszcze napiszę jakąś podobną miniaturkę, taką typu życiorysu :)
Piszesz niezwykle zgrabnie i bardzo podobała mi się ta historia od początku do końca. Naprawdę poruszająca i pokazująca życie ludzi, którzy są gdzieś tam na marginesie społeczeństwa.
OdpowiedzUsuńNie potrafię pisać takich komentarzy jak ty, a już zwłaszcza, jeżeli mi się coś spodoba, bo jeżeli nie to mogę na coś pomarudzić, wytknąć błędy czy coś, co znajdę. No a u Ciebie? Jedynie pozjadane przecinki,o których ktoś już raczył wspomnieć wcześniej :)
Ach, coś przeczuwałam, że Mateusz zostanie jakąś ważną szychą, chociaż nie sądziłam, że skończy jako sędzia! Właśnie, dlaczego Tomek uciekł, kiedy Mateusz nakrył go z jego matką? Też się nad tym zastanawiałam. Pewnie wyjaśnienie jest jakieś błahe i proste, no ale jeżeli mamy się domyślać sami, to sobie z chęcią dopowiem co i jak ;)
Pozdrawiam serdecznie! I z chęcią zobaczyłabym i przeczytała jeszcze jakieś miniaturki, bo ta mi naprawdę przypadła do gustu!
Zuza ;)
Czy ja wiem, czy w marginesie. To była raczej przeciętna, biedna rodzina. Iwona się starała, miała prace, a że płacą mało... dziś też z najniższej krajowej trudno wyżyć i nagle okazuje się, że ludzie pracujący mają trudniej niż ci lenie siedzący na zasiłkach. Kamil natomiast kombinował jak zarobić, bez szans na awans, podwyżkę, dobrą pracę, wybrał drogę przestępstwa. Ja go nie bronie, bo jako facet miał większe szanse niż Iwona. Pomimo równouprawnienia to nadal mężczyźnie łatwiej zarobić coś więcej, choćby malując po domach.
UsuńWyjaśnienie - ludzka reakcja młodego chłopaka z bogatej rodziny, który jeszcze gdzieś tam żył pod dyktando rodziców. Dotarło do niego, że ma plany na przyszłość, a rodzice nie zaakceptują takiego związku (mogło być tak, prawda?).
Co prawda takiej typowej, jednoczęściowej miniaturki, to ja więcej nie opublikowałem, ale jest opowiadanie "Między alejkami", krótkie siedem części i serdecznie cię na nie zapraszam.
Pozdrawiam i dzięki za ciepłe słowa.
Nigdy nie przepadałam za krótkimi opowiadaniami, ale Twoje jest bardzo fajne. Jestem na tak :D Piszesz bardzo przejrzyście, dzięki czemu łatwo jest się wciągnąć no i szybko się czyta. Podobnie jak bohater mam uraz do suchych naleśników xx Historia bardzo fajna, bo taka szczera i prawdziwa. Łatwo się wczuć. Czekam na więcej Twoich opowiadań. Życzę weny :)
OdpowiedzUsuńhttp://dwaswiatyblog.blogspot.com/
Widzę jesteś jedną z tych osób, co przerwała pisanie ot tak, nawet się nie żegnając z czytelnikami i nie informując ich o swoim zawieszeniu. Nie popieram takiego zachowania, ale mimo wszystko dziękuję ci, że tu wpadłaś i zostawiłaś po sobie ślad.
UsuńNigdy nie byłam jakąś wielką fankom tego typu opowiadań - trzymam się raczej romansów - jednak muszę przyznać, że to bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło :)
OdpowiedzUsuńPiszesz w szaleńczo ciekawy sposób, dobierasz słowa tak, że czytelnik nie męczy się idąc przez tekst. Wręcz pochłania go w zawrotnym tempie i nie ma przy tym dość- che więcej i więcej, a kiedy przychodzi koniec ma ochotę zacząć od początku, przeżyć to wszystko ponownie. Dodatkowo świetnie przekazujesz uczucia. Nie wiem czy historia Mateusza jest w pełni wymyślona, czy może znasz osobę, która przeszła coś podobnego jednak czytając, sama mogłam poczuć te wszystkie emocje, którymi wręcz "ociekał" tekst. To bardzo cenna umiejętność, która świadczy o twoich umiejętnościach i świadomości tego, co piszesz.
Na dodatek nie jest łatwo zainteresować czytelnika początkowymi częściami - a co dopiero jedną krótką miniaturką. Ty to jednak zrobiłeś i cóż... nie pozostaje mi nic innego jak czekać na coś nowego!
Pozdrawiam :)
Wybacz, że poprawię, ale "fanką" a nie "fankom". Jeśli trzymasz się romansów, to zapraszam na "Między alejkami", to taki typowy, prosty, krótki romans. Podzielam też twoją niechęć i nieprzekonanie do miniaturek.
UsuńJa zawsze pisząc staram się robić to realnie i nie tworzyć bajek czy czegoś niemożliwego, zwłaszcza jeśli chodzi o ludzi, charaktery, ich poczynania. Co prawda nie znam takiego Mateusza i nie jest on do mnie podobny, chłopiec jest całkiem wymyślony, choć ja też gdzieś uchodziłem za słabego dzieciaka, spokojnego, a potem za zbuntowanego nastolatka co mu wróżyli, że skończy jak recydywista, ale to jedyne podobieństwo. Natomiast tworząc Iwonę miałem przed oczami koleżankę mojej żony, taką co po prostu opadła z sił, miała już dość, czuła, że poległa. A Tomek to wypisz wymaluj mój tatuś, choć ten nie jest prawnikiem, ale też uchodzi za zdolnego, wykształconego i kulturalnego.
Ja osobiście uważam, że trudno jest pisać komuś kto nic nie przeżył, niczego nie doświadczył, w dupie był i gówno widział (nieładnie to ujmując). Dlatego jeśli za poważne tematy chwyta się hermetyczne dziecko, chowane pod kloszem, to te teksty wypadają śmiesznie. Ja nikogo nie oceniam, nie krytykuje, ale zawsze piszę gdy coś wydaje mi się słabe pod kątem realiów, za udawane, za mało dorosłe.
Pozdrawiam.
Powiem szczerze, że do krótkich, jednoczęściowych opowiadań podchodzę raczej z rezerwą - bo wiem, trochę z doświadczenia, że czasem ciężko zmieścić w jednej, zwartej i krotkiej formie sensowną historię z jej początkiem, środkiem i końcem, i jeszcze z ciekawą fabułą. Tobie się to udało. Opowiadanie jest faktycznie przemyślane, a pomysł opisania życia podnoszącego się z marazmu chłopaka rzeczywiście okazał się bardzo trafiony. Podoba mi się sposób, w jaki to opisałeś - prowadzenie narracji pierwszoosobowej też, wbrew pozorom, nie jest takie proste, ale Ty też wyszedłeś z tego obronną ręką. Mateusz opowiada o swoim życiu bardzo prosto, tak lekko, a te jego wstawki np. niewyprzedzaniu faktów i inne dygresje pozwalją odnieść wrażenie, że rzeczywiście siedzi przed nami chłopak, który opowiada o swoim życiu. Ogółem jest napisane bardzo zgrabnie, brawo. :)
OdpowiedzUsuńPowiem jednak szczerze, że spodziewałam się innego zakończenia. Po tym, jak pisał o biciu kobiet czy o sytuacji w domu Tomka, która, wbrew pozorom, nie była taka idealna, nie spodziewałam się, że skończy tak dobrze - a przynajmniej nie tak prędko. Moim zdaniem, trochę to zakończenie uprościłeś, ciut powiewa banalnością w porównaniu do reszty opowiadania. Szkoda też, że niektóre wspomniane wątki nie zostały rozwiązane. Moim zdaniem, byłby z tego fajny materiał na coś dłuższego, zdecydowanie. Aczkolwiek - źle nie jest, co to to nie, i w takiej formie również mi się podobało. :)
Co do błędów - bystre oko Karuzelki, które krąży nad opowiadaniem niczym sęp czyhający na padlinę, trochę ich wypatrzyło. Interpunkcyjnych. Może nie specjalnie rażących, ale jednak. Ale je to Ci już chamsko, belfersko wypomnę popołudniu, jak wrócę z uczelni. :D
„nie wiem czy mężczyzna, czy kobieta” ---> przed jednym „czy” ma być przecinek, przed drugim – nie, Ty natomiast zrobiłeś odwrotnie, niż powinno być.
Usuń„o to że nie ma na rachunki” ---> błagam, powiedz, że brak przecinka przed „że” to tylko wynik Twojego roztargnienia!
„opieki socjalnej, czy jakiejkolwiek pomocy” ---> bez przecinka przed „czy”.
„tych wszystkich ludzi co niby stoją na czele” ---> przecinek przed „co”.
„to troskliwej dłoni na ramieniu, nigdy od naszego państwa nie poczułem” ---> bez przecinka po „ramieniu”.
„ale nigdy niczego co miało w sobie alkohol”---> przecinek przed „co”.
„odrabiał ze mną lekcję” ---> literówka, „lekcje”, nie „lekcję”.
„Kluczowe w tej opowieści jest to co widziały moje oczy” ---> przecinek ma być przed „co”.
„i to jak zachłannie obcałowywał jej szyje” ---> przecinek po „to”; „szyję”, nie „szyje”.
„do dziś nie wiem czy się wstydził, czy bał” ---> znowu: przed jednym „czy” ma być, przed drugim nie, a Ty masz odwrotnie.
„jakiekolwiek ale jednak drugie śniadanie” ---> przecinek przed „ale”.
„ chwilami, gdy zagryzałem zęby żałowałem iż to Kamil jest moim ojcem” ---> przecinek po „zagryzałem” i po „żałowałem”.
„Chciałem by ten drugi wrócił” --- > przecinek przed „by”.
„Obwiniałem matkę za to że jestem” ---> znowu mam nadzieję (tak, wiem, że to matka głupich), że tego przecinka przed „że” nie postawiłeś, bo po prostu nie zauważyłeś.
„marzę o tym by móc się ich wyrzec” ---> przecinek przed „by”.
„Nikt nie ma wpływu na to gdzie rzuci go los i nie każdy jest zdolny by zawrócić bieg własnej historii” ---> przecinki przed „gdzie” i przed „by”.
„byłem za mały by przetrawiać” ---> przecinek przed „by”.
„kobieta, która mnie urodziła rozwiodła” ---> przecinek po „urodziła”.
„Przecież, gdyby nie było chętnych by je brać” ---> bez przecinka przed „gdyby”, przecinek po „chętnych”
„zaczerpnięcia pierwszego wdechu przy butli napęczniałej od mleko-dymu marihuany, czy do sztachnięcia się pierwszą działką” ---> bez przecinka przed „czy”.
„lubiłem od czasu do czasu skruszyć trochę zielonego i zawinąć w rulonik z OCB, albo wcisnąć do szklanej lufki” ---> bez przecinka przed „albo”.
„oczekiwałem na to aż matka skończy pracę” ---> przecinek przed „aż”.
Zdanie podrzędnie złożone orzecznikowe.
UsuńOrzeczenie, czym jest, to wiesz. Orzeczenie imienne i jego części: łącznik i orzecznik, również znasz, prawda? Jeśli nie, to znowu masz zadanie, żeby dokształcić się w tym zakresie samodzielnie, bo nie mam ochoty tego tłumaczyć.
W każdym razie, zdanie podrzędne orzecznikowe odpowiada na pytania: „kim jest?”, „czym jest?”, „jaki jest?”. Przykładów u Ciebie, w sensie w tych poprawionych wyżej zdaniach, się nie dopatrzyłam, ale takim zdaniem jest np.: „Nie byłem taki, jaki powinienem być”. „Nie byłem taki” --> jaki nie byłem? ---> „jaki powinienem być”.
Zdanie podrzędnie złożone podmiotowe.
Podmiot – wiadomo, wszyscy znamy. A zdanie podrzędne podmiotowe to nic innego jak zdanie, które odpowiada na pytania: „kto?”, „co?”. Łatwe i logiczne, prawda? :) Przykład: „Kluczowe w tej opowieści jest to, co widziały moje oczy.” „Kluczowe w tej powieści jest to”---> co (jest kluczowe)? ---> co widziały moje oczy.
Amen, zdania podrzędne skończone. I powtarzam po raz kolejny (już nie liczę, który) – zdania składowe w zdaniach podrzędnie złożonych ZAWSZE rozdzielamy przecinkiem. ZAWSZE, choćby się waliło i paliło.
Pozostają jeszcze imiesłowy przysłówkowe – są to równoważniki zdań i je też rozdzielamy przecinkiem, np. „Odpowiedziałem, sądząc, iż mówię prawdę".
Są jeszcze wtrącenia i tego typu czary-mary, ale jeśli generalnie wszystko opiera się na tym, co w tym moim przydługim monologo-wykładzie starałam się przekazać. Jaśniej nie umiem Ci tego wytłumaczyć , a jeśli to olejesz, to znaczy, że jesteś ignorantem, co już nie jest moim ani nikogo innego problemem, a Twoim.
Nie wiem, może znienawidzisz mnie za to, że – być może, chamsko – wytykam Ci błędy, ale może Twoja twórczość na tym zyska. Życzę Ci tego. :)
I przepraszam, że tak w częściach, ale nie chciało mi się sprawdzać, jaki jest dokładnie limit znaków w komentarzu na blogspocie, więc wolałam zawczasu podzielić to na kilka mniejszych części, żeby na pewno się zmieściło z 'zachowaniem' wątku i potem nie bawić się w skracanie. ;)
A i już się biorę za usuwanie komentarzy, które ty usunęłaś, ale pozostał po nich ślad, bo po cóż mają tak śmiecić xD
UsuńPrzecinki stawiam automatycznie, ale nie wszystkie i nie każde, często o jakimś zapomnę, albo postawię jakiś w innym miejscu niż trzeba. Często też dokładam przecinki i naprawiam literówki po ponownym przeczytaniu (może w ten sposób, bo wcześniej niekoniecznie dobrze ubrałem myśli w słowa).
UsuńI nie, nie myślę tylko o przecinkach, ale staram poprawnie używać narzędzi, z których korzystam, pisząc. To jest bycie fair wobec siebie i czytelników. :)
UsuńWskaż mi, co tam było takiego chamskiego. Może po prostu prawda w oczy kole? :)
UsuńCo do metod, to ja Ci nie każę ich zmieniać, tylko wyrażam swoją opinię. Wolno? Chyba wolno. :)
A ja też piszę dla przyjemności, pisanie nie jest dla mnie przykrym obowiązkiem, a frajdą - gdyby tak nie było, to nawet bym nie zaczęła. Ale też staram się traktować to wszystko poważnie - siebie, to, co robię, i innych. :)
Ja chciałam sie tylko wtrącić i zauważyć, że twoje komentarze nie są ani kulturalne ani szczere. Nie wiem jak Panią ale mnie nauczyli, że takich uwag nigdy nie udziela się przy wszystkich a na osobności, ponieważ dla nie których moze być to uwłaczające. To taki komentarz co do zdania, że jest Pani po prostu szczera.
UsuńTeraz napomknę, że ta powieść nie jest książką wydaną, która przeszła przez liczne poprawki osób trzecich ( w których i tak zdążają się błędy). Za to jest to opowieść pisana przez osobę, która ma do tego na pewno i definitywnie talent. Tym talentem są słowa, umiejętność składania zdań, oraz to, że czytelnicy czytają to z chęcią i zapartym tchem. Za to nie do końca wychodzi mu interpunkcja. Ale moim zdaniem, większości tu nie przeszkadza brak tych przecinków. Są tu osoby, które pomagają autorowi z wyłapaniem tych błędów ale są to grzeczne komentarza do tego z opinią o rozdziale.
Ten komentarz był niekulturalny, niemiły i zdecydowanie bezczelny. Nikt nie zmusił Pani do czytania tego bloga, więc jesli nie odpowiada Pani ten mankament w nim to rada na przyszłość po prostu nie czytać. Polecam również, zacząć udzielać korepetycji z j. polskiego może ktoś da rade znieść tak wywyższające się uwagi.
Ps. Jest cienka granica pomiędzy szczerością a bezczelnością, następnym razem polecam na to zwrócić uwagę. :)
Ależ ja wyraziłam opinię o opowiadaniu. Nie widać?
UsuńI uwierz mi - gdybym nie chciała, to bym nie czytała. Serio!
Nie twierdzę też, że autor nie ma talentu. Pomijając to, że talent i to, czy ktoś go ma czy nie, jest pojęciem względnym, to uważam, że go ma. Ale talent to nie wszystko. :) Potrzeba pracy, samodoskonalenia się i pokory.
I naprawdę szczerze bawią mnie komentarze, że to, co napisałam, było bezczelnie. Tak, spędziłam długie godziny na wyłapywaniu błędów tylko po to, żeby obrazić kogoś, kto jest dla mnie nic nieznaczącą (nie, nie mam na myśli nic 'bezczelnego' ani wyśmiewczego, także żadnych podtekstów), całkowicie anonimową osobę. Jasne, nie mam nic innego do roboty. Nie chodziło mi też o to, żeby pokazać, że ja umiem, a on nie i się dowartościować - bo znowu: wśród obcych, anonimowych, całkowicie obojętnych osób to żadne dowartościowanie.
Wytknęłam błędy - w dobrej wierze, bo inaczej nie można nazwać poświęcenia własnego czasu całkowicie bezinteresownie.
Wiem, że nie jest łatwe, dlatego starałam się wytłumaczyć, czemu w danym miejscu poprawiłam - chociaż na przykładzie.
UsuńTak, powieść do wydania jest poprawiana, ale - moim zdaniem - autor, jeśli nie ma bety i póki publikuje tylko na blogu i generalnie jest zdany sam na siebie, nie powinien mieć tak olewczego stosunku, jeśli chce pisać i się rozwijać, i doskonalić.
I powtórzę się: co za sens miałoby wywyższanie się wśród ludzi, którzy mają mieć w dupie? Dla których nic nie znaczę, którzy mnie nie znają? CO miałoby mi dać takie "wywyższenie"?
Póki co śmieszy mnie ten ogólnoblogowy ból dupy po moim komentarzu, naprawdę. :)
Wyłamałam się z kółeczka wzajemnej adoracji, bo wytknęłam błędy, które są faktem ? Faktycznie, zbrodnia.
Ja odpiszę tylko na końcu, bo gdzieś tam zginęły po drodze moje komentarze, jak i kilka komentarzy Carousel. Pewnie stało się tak podczas przenoszenia. Chcę powiedzieć, że ja nie traktuję tak poważnie pisania jak ona. To znaczy traktuję poważnie fabułę, bohaterów i zaczynam każde opowiadanie, by je skończyć, a nie przerwać, ale jednak to jest blog, amatorskie pisanie, a nie książka, która przeszła przez ręki kilku korektorów i nie uważam bym miał w obowiązku godzinami ślęczeć nad każdym z opowiadań, części, rozdziałów, by móc go opublikować, bo ja nie daję tekstu do analizy pod kątem błędów językowych, jak to się robi na dyktandzie. Ja jedynie daje pod ocenę i opinię ludzi opowiadanie, jakaś spisaną, przedstawioną tak a nie inaczej historię. Pisząc zawsze się uczę, super jak ktoś daje rady, ale nie ma sensu ode mnie wymagać, że dziś ktoś wypiszę mi błędy, a jutro ja już je poprawie, bo ja często na to nie mam czasu, ani ochoty i się do tego przyznaję. Poza tym potem komentarz takiego kogoś wygląda idiotycznie, bo nagle okazuje się, że poprawił błąd, którego już nie ma, bo autor poddał tekst edycji. Dlatego jeśli już miałbym się tak mocno przykładać i starać i poprawiać, to tylko ukończone opowiadanie, które miałbym w planach wydać, choćby w PDF za darmochę czy jakąś skromną opłatę. Jednak by takie coś zrobić, to trzeba mieć czas, a ja jestem bardzo zajętym, zapracowanym człowiekiem, który póki co ma inne, prywatne zmartwienia i są ważniejsze dla mnie niż źle postawiony przecinek. Więc póki co pisanie pozostanie dla mnie frajdą i taką odskocznią od zmartwień i ciężkiej pracy, a nie stanie się kolejnym zmartwieniem i kolejną ciężką pracą.
UsuńPozdrawiam.
Witaj! ;)
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc, nigdy nie rozumiałam i nie pałałam sympatią do takich jednoczęściowych opowiadań. Nie wiem dlaczego, takie było, jest i raczej będzie moje zdanie.
Mimo wszystko, widząc Twe zaproszenie, postanowiłam skorzystać i wpaść tutaj. Przeczytałam wszystko od deski do deski, ale to tylko zasługa tego, iż śledząc Twoją wcześniejszą twórczość, wiem, że piszesz opowiadania godne uwagi, dobre, godne rekomendacji.
Chyba jesteś jedynym autorem, który napisał miniaturkę, która naprawdę mi się spodobała. Ciekawy pomysł, jeszcze lepiej opisany, co jest ważne, a przynajmniej dla mnie, gdyż zawsze zwracam uwagę na tego typu sprawy w opowiadaniach.
Mateusz- spodobał mi się ten bohater i jego podejście do własnego życia. Jest takie niespotykane, a przynajmniej w opowiadaniach, które mam i miałam okazję śledzić. Kolejny plus dla Ciebie.
Końcówka mnie zaskoczyła. Czytając, rozważałam wiele, wiele innych opcji, wymyślałam nie wiadomo co, a tutaj proszę- okazuje się, że proste zakończenie okazuje się często najlepszym rozwiązaniem. Nie wiem, jak innym, ale mnie się podobało. :)
Pozdrawiam!
Łączę się z tobą w tym nierozumieniu i niepałaniu sympatią, bo ja też nie lubię miniaturek. Nie nawykłem ich czytać ani ich tworzyć. Ta jedna to wyjątek, inne zazwyczaj mają po kilka części.
UsuńJa ostatnio doszedłem do wniosku, że większość opowiadań jest stworzona na jedno kopyto, dlatego się wymiksowałem z czytania wielu z nich, bo zaczynały mnie nudzić. Wolę brudne realia, niż cukierkowe Stany Zjednoczone znane piszącym Polakom zazwyczaj tylko z komedii romantycznych i seriali dla nastolatek.
Cieszę się, że ci się podobało i pozdrawiam :)
Darku zacznę od tego, ze bardzo mnie zaskoczyłeś takim a nie innym stylem narracji. Przyzwyczaiłam się raczej do tego jakim władasz w Jabłkach i śniegach. Nie da sie ukryć, że jest zupełnie inny. Wcale nie znaczy, ze któryś z nich jest gorszy czy lepszy, chcę tu zwrócić uwagę na twój talent. Potrafisz odnaleźć się w każdym klimacie i bardzo cię za to podziwiam.
OdpowiedzUsuńA co do treści to zacznę od końca. Mateusz Będkowski (nie wiem czy dobrze zapamiętałam nazwisko) czy w takim razie Tomasz okazał się być jego biologicznym ojcem skoro podpisał sie jego nazwiskiem? Czy użył go tylko dlatego, ze tyle zawdzięcza "wujkowi"? Proszę o odpowiedź :)
Jeśli miałabym stawiać to wybrałabym pierwszą opcję.
Życie Mateusza nie oszczędzało, był świadkiem wielu kłótni, awantur, a widok zachlanego ojca, policji pojwiajacej się w jego domu był na porządku dziennym. Szczęście, że spotkał na swojej drodze Tomka, który pomógł mu wyjść na prostą i o dzięki niemu stał się tym kim jest. Mogło być gorzej. Mogły się spełnić jego marzenia o byciu raperem i posiadaniu haremu napalonyc na jego kasę lasek, ale czy to dałoby mu szczęście?
Pozdrawiam serdecznie, mewa :)
http://nauczysz-sie-mnie.blogspot.com/
Cieszę się, że z podobała ci się ta odmieniona narracja, ale ja często piszę w pierwszej osobie i nawet w Jiś są fragmenty, listy, karty z pamiętnika pisane w pierwszej osobie. Zawsze się staram wczuć w tę postać, z której perspektywy pisze, ale nie wiem czy zawsze mi to wychodzi, chyba nie.
UsuńTak - Tomasz Będkowski był biologicznym ojcem Mateusza. Czy Tomek był dobrym człowiekiem i czy dobrze Mateusz na tym wyszedł, że zamieszkał z nim? Z jednej strony tak, bo coś osiągnął, z drugiej na własną matkę powiedział "suka", tak więc brak szacunku do kobiet może odziedziczył w genach, albo napatrzył się na to jak Tomasz traktuje żonę. Może tak samo jak Tomek stał się damskim bokserem? Tego już nie wiemy, nad tym możemy tylko gdybać. Jednak każda decyzja niesie z sobą dobro i zło, nie ma wyłącznie dobrych i złych decyzji, są lepsze i gorsze.
Pozdrawiam, a przy okazji pytam... jest u ciebie już nowy rozdział?
Tak, Darku, pojawił się dzisiaj, miałam cię powiadomić, ale najwidoczniej wypadło mi z głowy. Ups :/
Usuńach więc trafiłam z tym nazwiskiem!
Nic się nie stało, jak mnie ktoś nie powiadamia, a czytam, to wcześniej czy później bym wpadł :)
UsuńJestem!
OdpowiedzUsuńPrzepraszam Cię bardzo, Darku (zauważ, że nie ,,panie Dariuszu"), wiem, że miałam być wcześniej, ale ostatnio mam urwanie głowy z tymi wszystkimi obowiązkami. Tu z Tajwanu, tu francuski, tam ktoś jeszcze inny... ach. Jednak nieważne, już jestem i komentuję.
Przeczytałam ten dodatek już dawno, chyba jeszcze tego samego dnia, co podesłałeś mi linka do niego. A to było naprawdę dawno, bo jakieś dwa tygodnie temu! Powinieneś mi tego nie wybaczyć, tym bardziej z uwagi na to, że z Twoim innym opowiadaniem nie jestem na czasie.
Historia Mateusza była dla mnie taka... zwykła. Jednak nie w sensie, że Ty coś źle, że nie uchwyciłeś tego, chodzi o ogólną fabułę dodatku. Mateusz to zwykły chłopak ze zwykłej rodziny, w której pojawiają się problemy – już niekoniecznie zwykłe. Podoba mi się to nawet, bo dawno czegoś takiego nie czytałam, hah. Przyjemnie nawet się czytało, pomijając to, że jego życie aż tak piękne nie było. Jednak chciałam wiedzieć co dalej, więc leciałam i czytałam dalej. Mateusz to chłopak z trudną przeszłością i przyznać muszę, że chyba nie polubiłam go zbytnio. Szczególny nacisk na to położyło jedno słowo, którym określił swoją matkę: ,,suka". Nie potrafię tego przełknąć, nie umiem wyobrazić sobie takiego czegoś. Nie od mężczyzny, który z pozoru wydaje się normalny (a przynajmniej jako dorosły człowiek, bo jednak przez pracę postrzegany jest jako ktoś poważniejszy). Lecz to wina tego jak został wychowany. Nie, nie, przepraszam, nie ,,jak", tylko przez to, co było dookoła niego, bo jednak całe te kłótnie jakoś na niego wpłynęły.
Ojciec Mateusza nie popisał się dla mnie, zresztą, pewnie dla nikogo, nie wiem, bo nie czytałam poprzednich komentarzy, nie mam teraz na to zbytnio czasu, jednak to jest raczej do przewidzenia (cholera, na początku przeczytałam, że napisałam ,,Ojciec Mateusz" i wytrzeszczyłam tak oczy i gapiłam się z czym to ja wystrzeliłam). Nie był on mężczyzną nadającym się na ojca, a przynajmniej nie chciał, co widać później, kiedy to ma gdzieś Mateusza. Wściekłam się wtedy. Takie sytuacje mnie okropnie denerwują, a... Nieważne. Sam Tomek ideałem nie był i jego też nie polubiłam. Ja chyba nikogo tu nie lubię. Ach, nie, matka Mateusza jest ok. Tyle.
Nie potrafię tu poruszyć wszystkich kwestii, więc zostawię Cię już tutaj, nie będę zamęczać i marnować Ci dnia. Zresztą, muszę lecieć, przygotować się na jutro.
Także, do zobaczenia, mam nadzieję, Dariuszu!
Ja to np nigdzie nie jestem na czasie. Jak sama widzisz, odpisuję po ponad roku :)
UsuńTo dlaczego Mateusz nazwał matkę "suka" można interpretować w różny sposób - naleciałości po mieszkaniu u Tomka, fakt, że matka ukrywała kto jest jego ojcem i wiele, wiele innych.
Do zobaczenia. Ostatnio nawet do ciebie zaglądałem, ale nie było niczego nowego.
Pojawiłeś się u mnie, więc ja również postanowiłam cię odwiedzić :)
OdpowiedzUsuńNie bardzo wiedziałam od czego zacząć, więc padło na pierwszą z brzegu miniaturkę.
Pokazałeś rodzinę, jakich w Polsce jest wiele (niestety). Ojciec pije, gra w karty, czasem handluje narkotykami, jeszcze inny kradnie. Matka stara się jakoś wszystko ogarnąć, wiązać koniec z końcem, pracuje na kilku etatach, byle tylko mieć „co do garnka włożyć". W tym wszystkim zagubione, niekochane i często zaniedbane dziecko.To chyba jasne, że dorastając w takim środowisku uczy się nienawiści i pogardy dla wszystkiego wokół. Już wiadomo jak skończy... ale zdarza się cud! Ktoś wyciąga do niego pomocną dłoń. Tomasz robi to... wiadomo dlaczego.
Piszesz „Tak naprawdę to nasz w tym interes by nienawiść, agresję i tą całą negatywną energię spożytkować na coś konkretnego, bo w życiu nawet mścić się trzeba mądrze" - Mateuszowi uświadomił to Tomasz, ale jak często inni mogą spotkać na swojej drodze takiego Tomasza? (który niekoniecznie jest biologicznym ojcem)
Opowiadanie daje nadzieję, że nie ma takiego bagna z którego nie można wyjść, jeśli tylko będziemy tego chcieli i wszystkie negatywne emocje skierujemy w zupełnie inną stronę. Pytanie jednak brzmi: czy będziemy chcieli, i czy znajdzie się ktoś kto nam pomoże?
To chyba tyle. Przepraszam za tak chaotyczny komentarz, ale nigdy nie potrafię wyrazić dokładnie co czuję :(
Ogólnie, bardzo mi się podoba twój styl, który sprawia, że chce się czytać więcej :) na pewno coś tu jeszcze dla siebie znajdę.
Pozdrawiam,
Lamia
Nie ma to jak odpowiadać po takim długim czasie, ale cóż, ja tak mam. Ja bym się nie zgodził, że Mateusz był zaniedbywanym i niekochanym dzieckiem. Matka widać, że go kochała, Kamil na początku, na swój sposób także, no i Tomek. Mateusz nie chodził głodny, jadł coś co nie do końca mu smakowało, ale matka dbała o to, by nie poszedł spać z pustym brzuchem. Chodził czysto ubrany, miał śniadanie do szkoły. Myślę, że wiele dzieci ma gorzej niż on. Mateusz po prostu w którymś momencie przestał matkę doceniać, szanować... może przez to, że zdradziła ojca, że nie byłą stabilna w uczuciach, a może po prostu przejął po Tomaszu te nawyki (w genach i też przez obserwacje), że kobiet już nie potrafi szanować, żadnych, nawet swojej matki.
UsuńPozdrawiam.
Witam! Nareszcie się tu zjawiam. Wiem, że dosyć długo mi to zajęło, ale ostatnio nie miałam głowy do czytania blogów. Zresztą do pisania również, ale nie o tym ma być mój komentarz.
OdpowiedzUsuńWedług mnie powyższy tekst jest genialny. Taki prawdziwy, rzeczywisty. Dawno nie przeczytałam nic takiego życiowego. Przez to jeszcze bardziej zastanawia mnie, dlaczego to opowiadanie mnie tak wciągnęło.
Opisy są wręcz idealne. Bardzo łatwo wczuć się w sytuację Mateusza, w jego historię, która mimo, że wydaje się pospolita, sprawia, że człowiek przeżywa gamę emocji: współczucie, gniew, zwątpienie, niepewność... Szczerze powiedziawszy w trakcie czytania praktycznie cały czas zastanawiałam się, jak będzie wyglądał koniec tej historii. Nie spodziewałam się tego, co tam nastąpiło. Niemniej jednak taka puenta sprawia, że czuje się nadzieję, że życie każdego może się ułożyć. Nie ważna z jakiej rodziny, czy środowiska się wywodzi. Człowiek może wziąć życie we własne ręce i zacząć podejmować decyzje, które mogą coś zmienić...
Osobiście z chęcią zapoznałabym się z innymi, podobnymi tekstami. Powyższy jest świetny. Gratuluję pomysłu i wykonania. Pozdrawiam! :)
Właśnie widziałem, że nadal się obijasz, a ja już nie wiem czy czytać i czekać na zakończenie opowieści o "Fantazji", czy sobie odpuścić, bo ty jej nie dokończysz.
UsuńJa przemycałem ten koniec w tekście, choćby to patrzenie w oczy na siłowni, zaplatanie krawata czy zapinanie guzików koszuli.
Dziękuję za ciepłe słowa. Pozdrawiam.
Tysiu, Ruda przeczytała, a skomentuję... postaram się jutro ;)
OdpowiedzUsuńLekko mi się to 'jutro' przedłużyło, ale myślę, że Tyś wybaczy. Zacznę od tego, że podobnie jak kilka osób tutaj, nie lubię miniaturek. Nie lubię krótkich tworów i może dlatego nie lubię też wierszy. A to dlatego, że jak już czytam o czymś, to lubię wiedzieć wszystko. Co się stało z każdym bohaterem, co kierowało takimi i takimi decyzjami, a tutaj nie ma czasu i nie ma miejsca, by to wszystko zawrzeć. Powiem szczerze, że przeczytałam tylko dlatego, że napisałeś to ty (od razu napomknę, że piszę te formy z małej litery, bo podobno tak jest poprawnie xD). Jakoś tak czułam podskórnie, że uderzysz w takie problemy i takie kontrowersje, że nie będę się przy tym nudzić. No i miałam rację, bo podobało mi się. Przedstawiłeś to wszystko bez zbędnych ogródek, bez ubierania tego w jakąś poetycką romantyczność. Było do bólu autentycznie. Przynajmniej tak odczułam, bo nie wiem na szczęście jak takie rzeczy wyglądają w rzeczywistości. Nie wiem co czuje chłopak, który wychowuje się w takim domu. W sumie jedyne, czego nie mogę zrozumieć, to czemu w pewnym momencie bohater nazwał matkę suką. Może nie umiała zagwarantować mu dostatku, ale się starała. W mojej ocenie zrobiła dla niego dużo, potem życie ją chyba przerosło, bo nie potrafiła zapanować nad synem i sprowadzić go na dobrą drogę. No i najwidoczniej zdradziła męża, skoro Mateusz nie jest jego dzieckiem. Ale to jak ją nazwał było w mojej ocenie przesadą.
UsuńNie będę się rozwodzić nad wszystkim, bo by mi miejsca brakło, więc może skrócę swoją opinię do tego, że bardzo mi się podobało. Podobało mi się to, co zrobiłeś z głównym bohaterem. Miał ciężko, błądził, ale gdy dostał pomoc potrafił stanąć na nogi. Nie od razu, to była zmiana długotrwała i pewnie nadal jest w nim coś z tego młodego, złego na świat, człowieka. Ale potrafił wziąć sprawy we własne ręce i to mi się podoba. Bo ostatecznie wyszedł z tej patologii. Pokazałeś też jak wielkie znaczenie w takiej sprawie, sytuacji ma pomocna ręka z zewnątrz. Bo nie mam wątpliwości, że gdyby nie Tomasz, to Mateusz skończył by w więzieniu jak ojciec. A raczej człowiek, którego za ojca uważał (choć też tylko w kwestii powiązania genetycznego, bo nie jako prawdziwego tatę z prawdziwego zdarzenia). Tomasz mi się podobał. Podobało mi się to, że tak się tym chłopakiem zajął. Choć wydawało mi się trochę podejrzane, bo nie wyglądał na człowieka, który troszczy się o każdego i każdego wyciąga z tarapatów. Myślałam, że robi to ze względu na jego matkę, albo znajomość z ojcem. W sumie nie podejrzewałam, że Mateusz może być jego synem, ale to wiele wyjaśniało. Tomasz był w mojej ocenie takim wybawicielem Mateusza, człowiekiem, który pokazał mu inny - lepszy - świat. Bardzo zasmuciło mnie tylko to, że bił żonę. Już nawet przymknęłam oko na fakt, że bzykał żonę kumpla, który siedział w więzieniu. Cóż, trzeba było nie iść do więzienia xD (wredna Ruda zabrała głos). Facet, który podnosi rękę na kobietę w mojej ocenie to ścierwo. A Tomasz cóż... wydawał się zbyt prawy na coś takiego. Wolałabym chyba, żeby jego ciemna strona charakteru jednak nie miała związku z tłuczeniem słabszych x( No, ale cóż. W życiu nie jest kolorowo. Ja mam tylko nadzieję, że matka Mateusza znalazła wreszcie szczęście. Nie jest krystaliczna, do aniołków też nie należy, ale jakoś tak... żal mi jej było.
Podobał mi się ten tekst, bo miał puentę. Cóż, choć nie lubię miniaturek to jeśli mają jakiś morał to mogę je znieść. Twoja miała, że z każdego dołka da się wyjść i że nasze życie zleży od nas. Można jeszcze dodać, że warto przyjąć pomocną dłoń i walczyć o lepszy los. Także dziękuję za umilenie mi czasu ;))
A sie kur*a rozpisałam :o
UsuńCholernie się rozpisałaś, ale miło się czytało taki długi komentarz.
UsuńCo do Tomka, to z początku miał zdradzać żonę, a nie ją bić, ale potem to poprawiłem i zmieniłem. Chodziło o to, że on był pedantyczny, taki bardzo pod linijkę, a tacy ludzie są cholernie uciążliwi i zawsze wymagają od innych spełniania oczekiwań. Od Mateusza nie mógł do końca tego wymagać, mógł go tylko naprowadzić, bo w pewnym momencie zaczęło mu na synu zależeć i czuł wyrzuty sumienia, że się nim nie zajął od początku, jako ojciec (może kiedyś napisze miniaturę o Tomku, byłoby takie nawiązanie).
Potrzebowałem też powodu, przez który matka Mateusza nie związała się z Tomkiem gdy zaszła w ciąże, ani wcześniej, ani nawet potem, gdy jej mąż poszedł siedzieć do więzienia. Myślę, że pomimo biedy, braku wykształcenia i samotnego macierzyństwa, ona była za silna by Tomek ją zdominował i by dała mu sobą pomiatać. Z mężem się kłóciła, krzyczeli po równo, nikt nikogo nie okładał i nie była tą co ustępuje. Tomek potrzebował słabszej partnerki, a Matka Matiego nie chciała silnego partnera - kochanka - tak, ale męża - nigdy. (Może kiedyś też stworzę miniaturkę o niej?)
No i w końcu to nieszczęsne nazwanie Suką, spowodowane bardziej tym, że tyle lat żył w kłamstwie, niż tym że zdradziła męża, gdy ten siedział. No i wychowywanie przy Tomku też miało na to wpływ. Tomek, powiedzmy to głośno - kobiet nie szanował, bo skoro bił żonę, bił po twarzy, bił za chyba za zimną herbatę do obiadu, to jej nie szanował, była jego gosposią, niewolnikiem, co jak podpadł to dostawał baty (tak jak to było w starożytności, czy innych wiekach). Napatrzył się na to i myślę, ze by zmienił zdanie, musiałby trafić na odpowiednią kobietę, która skutecznie by mu wymazała tamto co mu wpojono, choćby nienaumyślnie, ale jednak wpojono.
Jeszcze raz dzięki za takie rozpisanie się.
Twoje opowiadanie jest przecudowne :)
OdpowiedzUsuńNiesie za sobą dużo nauk jak i moralności. Nie dziwię się, że Mateusz przy pozdrowieniu podał za swoje nazwisko Będkowski. Mimo, iż Tomek równueż ie należał do złotych ludzi to stał się dla Matiego ojciemdał mu to coś czego nie zaznał w, że rak powiem, poprzednum życiu. Uważam, że matka Mateusza mimo, iż starała się o niego dbać i dbała była nieco pyszczalska.
I zastanawia mnie czy Mati nie jest synem Tomka. Jest?
Także opowiadanie jest piękne, super, totalne ;)
Czekam na więcej takich opowiastek :)
Pozdrawiam serdecznie i życzę weny :)
Tak, Mateusz był synem Tomka.
UsuńMoże kiedyś uda mi się stworzyć coś równie dobrego pod kątem fabularnym, a jednocześnie krótkiego, a przy tym też bardziej dopracowanego językowo.
Łał, przeczytałam! Opowiadanie ma charakterek i jest pouczające. Udało Ci się wzbudzić w czytelniku, a przynajmniej we mnie, pobudkę do refleksji nad życiem. Czytając pierwszą połowę tego opowiadania, wyobrażałam sobie wszystkie sytuacje, które opisuje Mateusz: narodziny, których w sumie zupełnie nie pamięta; sytuację z ojcem; scenkę matki z wujkiem Tomkiem; aż w końcu cały bieg wydarzeń związany z rozbitym samochodem & powrót wujka. Czytając dalej zdawałam sobie sprawę, że niestety w Polsce taka historia jest jak najbardziej prawdziwa. Niestety, bo to nie jest fajne, jak ojciec, który potem okazuje się nie być ojcem, trafia do więzienia, pojawia się i znika, a syn nie ma żadnego wzoru do naśladowania.
OdpowiedzUsuńNoo, ale... wszystko skończyło sie dobrze, a Mateusz wyszedł na ludzi. Dzięki Tomkowi. I chyba nie muszę dodawać, że domyślam się, że wujek nie jest wujkiem.
Pozdrawiam
Cieszę się, że wszystko było takie obrazowe i że pomimo trudnego tematu opowiadanie można uznać za przyjemne, ciekawe.
UsuńMój mózg dał mi dziś wybór - mogłam czytać "Wesele" albo blogi. Tak więc... coś czuję, że na poniedziałkowej kartkówce popłynie wesoła twórczość. No nic ;)
OdpowiedzUsuńZacznę może od tytułu, którego cel zastanawiał mnie do ostatniego akapitu. Osobiście żywię sprzeczne uczucia do tej postaci - irytuje mnie jego naiwność, ale podziwiam jego determinację. Jest ciekawym materiałem do opowiadań (lub może czegoś dłuższego), co widać po powyższym ;)
Pierwszy akapit bardzo mi się podoba! Już sam fakt, że zdecydowałeś się na takie bezpośrednie zwracanie się do czytelnika jest interesujący. To zupełnie inaczej się odbiera, a przynajmniej w moim przypadku. Takie otrzeźwiające "Młoda, ogarnij się, do ciebie mówię!" ;D
Nie wiem czy to celowe, że tak zmieniałeś czasy, chodzi mi zwłaszcza o ten akapit, gdzie mówi "mam 53 cm wzrostu, ważę 3 kg...", a zaraz czas przeszły "miałem becik w samochodziki...". No nieważne.
Znowu masz takich fajnych, ciekawych, wyrazistych bohaterów :( Pożycz...
Ogólnie podjąłeś nietypowy temat (a może typowy, tylko ja za mało czytam...), bo z jednej strony mamy chłopaka z... (czemu ciśnie mi się na usta 'patologii'?) rodziny o trudnej sytuacji materialnej i skomplikowanych więziach emocjonalnych, bo dla mnie to nie jest normalne, że syn ma takie relacje z rodzicami. Ale pokazałeś, że nic straconego, da się wyjść na prostą, skończyć szkołę, nawet studia. Jednak to nie jest na pstryknięcie palcem i historia Mateusza dobrze to pokazuje.
Jejku, jak ja Ci zazdroszczę tego, że nie tylko wiesz, co chcesz napisać, ale też wiesz jak to napisać, żeby zaintrygować, jakoś tak niebanalnie. Choćby to lustro, które przewinęło się przez któryś akapit. Skupiając się na tym zwyczajnym przedmiocie, a dokładniej miejscach, w jakich bohater je spotykał, nakreśliłeś czym się zajmuje (wiąże krawat na białej koszuli = np. ma dobrą posadę, musi wyglądać w niej elegancko; widzi się w lustrze też na siłowni = dba o siebie). W innym miejscu odwołałeś się do jego wspomnień jeśli chodzi o jedzenie. Smak chleba z cukrem, kiedy w domu była bieda, a potem smak lodów truskawkowych, kiedy tato wrócił. Niby nic, a cieszy :)
No i podpis bohatera. Czyli to Tomasz był jego ojcem?
Podsumowując, opowiadanie jest naprawdę dobre i przyjemnie się je czytało. Czekam na więcej :)
Pozdrawiam i przepraszam za tak długi brak odzewu z mojej strony.
Popłynę kiedyś dalej i zastosuję taki zwrot jak "Ej, młoda, ogarnij się, do ciebie mówię!".
UsuńA bierz sobie. Którego bohatera chcesz? Użyczę!
Pewnie nietypowy temat, choć może nie tyle nietypowy ogólnie, co nietypowy na blogach, gdzie królują nastki co ubarwiają rzeczywistość jak tylko mogą.
Tak, Tomasz był ojcem bohatera.
Cześć tu w końcu ja. Od września mam pierwszy wolny weekend. W końcu mogłam przeczytać to. Co do tekstu, to znam na tyle twoje możliwości, że mógłbyś to napisać dużo lepiej. Jest fajnie. Jak się wpadnie w ta historie to się fajnie szybko czyta. Tak to napisałeś, że gdybym nie przeczytała początku, że to nie twoja historia mogłabym się bić na noże ze to twoje życie. Ciekawa, pouczająca. Fajnie dodałeś, że wyprzedasz historie a potem się za to karcisz. Naprawdę mi się podobało. Zauważyłam tam 3 literówki ale to przecież normalne. Nie przyczepiam się do niczego. Fajnie, lekko, pouczające. Super :)
OdpowiedzUsuńSorki że mnie tak długo nie było a ty mi tak dużo po mogłeś, ale naprawdę moje życie to jedna wielka nauka. Wracam późno, potem zajęcia i do tego sprawdziany itd. Musze wpaść na jiś bo oczywiście nie zapomniałam.
Jeszcze raz dziękuję za podpowiedzi u mnie i chce ci powiedzieć, że wszystko poprawiłam. Zapraszam. Dziękuję, przepraszam i ogólnie fajnie.
Kasyczi.blogspot.com.
Pewnie mógłbym napisać to lepiej, a przynajmniej mam taką nadzieję, bo jednak tę miniaturkę napisałem mając jakieś trzynaście lat.
UsuńAle ja nie jestem żadnym znawcą od korektorowania, by mi dziękować. Sam popełniam błędy. A co do czasu, to zobaczysz jak go niewiele gdy przyjdzie czas na rodzinę i pracę.
Strasznie spodobała mi się historia Mateusza. Jest taka prawdziwa, taka życiowa... w pewnych fragmentach nawet widziałam w niej wiele z mojego własnego życia, choć mam całkiem inną sytuację rodzinną i inny charakter niż Mateusz, ale jednak płynie z tego jakaś prawda życiowa, z którą bardzo łatwo jest mi się utożsamić. W twoim opowiadaniu bardzo spodobała mi się postać Tomka - dla mnie taki trochę Snape. :D Widać, że kochał matkę Mateusza i zrobiłby dla niej wszystko, a mimo tego nie mógł z nią być. Strasznie wzruszył mnie ten podpis na końcu i zastanawiam się, czy to wynika z tego, że Mateusz traktował Tomka jako swojego ojca i dlatego przyjął jego nazwisko, czy też naprawdę dowiedział się, że to jego biologiczny ojciec... Cóż, nie wiem, ale pierwsza wersja jakoś bardziej do mnie trafia. Ogólnie to piszesz bardzo dobrze i chyba jesteś jedynym facetem na blogerze, którego tekst mi się spodobał...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
pisujesobie.blogspot.com
Nie wiem kim jest Snape.
UsuńAkurat wersja druga jest prawdziwa, Tomasz naprawdę był biologicznym ojcem Mateusza.
Po przeczytaniu drugiej miniaturki, bo ja oczywiście czytałam od końca, ale że to miniaturki, to kolejność się nie liczyła, tak więc ja liczyłam i po tej na depresyjne zakończenie, a ono wręcz przeciwnie - jest pełne nadziei. Może nie do końca dobre, ale jednak bardziej pozytywne niż negatywne. Co można powiedzieć o samym Mateuszu? Jest on choć główną postacią w tej miniaturce, to jednak bardziej skupia się na roli obserwatora. Mateusz widzi świat jakim jest i przedstawia go też takim nam - czytelnikom. Nie ma tu słodkiej bajeczki na dobranoc, jego życie od dzieciństwa nie jest beztroskie, a potem zdaje się być już tylko gorzej. Matka stara się wiązać koniec z końcem, ojciec we więzieniu, przyjaciel ojca dobierający się do matki i ona poddająca się temu, to może zaburzyć obraz u takiego małego dziecka i też stąd może wynikać jego brak szacunku do rodzicielki, bo jednak powinna być wierna mężowi, powinna od początku powiedzieć, że to Tomasz jest ojcem Mateuszka. Powinna, a Mateusz powinien mieć swój pokój i zawsze coś dobrego do zjedzenia - w życiu jednak nie zawsze jest jak powinno być i za to chyba polubię twoją twórczość, bo pokazujesz prawdę taką jak życie, a nie idziesz z modnym nurtem idealizowania wszystkiego dookoła.
OdpowiedzUsuńNie mogę się doczekać kolejnej miniaturki i mówię poważnie.
Usunąłeś miniaturkę o air maxach i przez to mój komentarz jest bezsensu. Kiedy ją opublikujesz ponownie?
UsuńOj tak, wstrzymałem ją, niedobry ja. Oczywiście dasz sobie z tym jakoś radę, weźmiesz na klatę, prawda?
UsuńStarałem się stworzyć realny świat i realnych bohaterów. Cieszę się, że większość uważa, że mi się to udało.
A tak poza tym , zabiera się w końcu za twoje opowiadania. Teraz mam wolny weekend, to zajrzę na wszystkie.
Witam.
OdpowiedzUsuńTyle masz komentarzy, że już tak trochę chciałam zrezygnować, ale zaraz pomyślałam sobie, że głupio myślę, bo dla Ciebie jako autora każde słowo się liczy i niezależnie od ilości i tak mnie tu na końcu przeczytasz?
Ta historia podobała mi się bardziej niż tamta adidasowa :)
Nie za bardzo miałam ochotę coś czytać a kiedy pomyślałam o Twojej twórczości stwierdziłam, że po prostu muszę zobaczyć czy coś jeszcze napisałeś.
Naprawdę genialne. Bałam się, że zabraknie mi czasu na całość a tak bardzo chciałam przeczytać wszystko za jednym zamachem, że aż rumieńcy dostałam.
Ciekawa jestem, czy te wyprzedzenia Mateusza to były takie celowe i przemyślane, (np tp z zegarkiem), czy po prostu Ty, pisząc sam wybiegałeś do przodu i musiałeś się cofać. Czy tak się wczułeś? Czy to było raczej przeanalizowane?
Bo mi się czytało tak jakbyś się wczuł :)
Historia, taka jak z Sędzi Anny Marii Wesołowskiej :D nie chcę Cię tak bardzo wychwalać, ale naprawdę masz talent.
Czekam na kolejne dzieła, będę odwiedzać.
Pozdrawiam :)
Ps. Ale nie znalazłam dostatecznego powodu, dla którego Mateusz miałby nazywać mamę "suką" może dla mnie to bardzo mocne słowo? Tak wiem ze na to składał sie całokształt, ale kiedy tak sobie zamonologował przez myśl mi przeszlo ze go biła, a tymczasem on o mały włos nie pozbawił jej dziecka.
Oczywiście, że przeczytam,bo mi wszystko na maila przychodzi (mam włączoną funkcje powiadamiania).
UsuńNie było przeanalizowane, przynajmniej tak mi się wydaje. Niewiele pamiętam z pisania tej miniaturki, bo to było dawno, dawno temu, ale wtedy raczej niczego nie analizowałem.
Powodów dla których Mati nazwał matkę "suką" jest wiele, ale czy jakiś wystarczający, dostateczny, to już zależy od czytelników i ich poglądów.
Świetne opowiadanie, takie słodko-gorzkie. Choć przedstawia głównie szarą rzeczywistość i pełne problemów życie trudnego dziecka, niektóre fragmenty zmuszają do uśmiechu. Z niewiadomych powodów szczególnie zapadł mi w pamięć skradziony zegarek, a zwłaszcza sposób, w jaki ta kradzież została wspomniana.
OdpowiedzUsuńTo dopiero druga twoja rzecz, którą przeczytałam, ale która też utwierdza mnie w przekonaniu, że masz talent do tworzenia ciekawych bohaterów. Takich, o których można bez wahania powiedzieć: tak, tacy ludzie naprawdę istnieją. Co prawda wątpię w to, że istnieje wielu takich Mateuszów, bo nie tak łatwo wyrwać się z dotychczasowego życia pełnego problemów jeśli nie ma się takiego bogatego "wujka", a w zasadzie ojca - takiego, który nie tylko wspomoże finansowo, ale pokaże, jak wyjść z tego bagna - ale z drugiej strony nie można całkowicie wykluczyć ich istnienia. Może gdzieś niedaleko żyje sobie chłopak, któremu się udało. Może kiedyś jeszcze uda się komuś innemu, komuś, kto już całkiem stracił nadzieję na poprawę swojego losu; może jednak wybije się jak Mateusz, ułoży sobie jakoś życie. Może...
Czasami tak jest, że w pamięć zapada nam coś z pozoru nieistotnego.
UsuńJa najwięcej uwagi przykładam właśnie do bohaterów.
Opowiadanie jest negatywne, mało w nim pozytywów, ale jednak niesie nadzieje - taki był cel napisania go.
Skoro już byłam na tej stronie, to pomyślałam sobie, że sięgnę także po drugą miniaturkę, bo w sumie co mi tam… I tutaj się zaskoczyłam. W moim odczuciu ten tekst był o wiele przyjemniejszy do czytania, ciekawszy i wzbudzający we mnie więcej emocji niż „Między alejkami”. Historia Mateusza, opowiadana właśnie w taki ciekawy i niebanalny sposób, wciągnęła mnie i aż mi się szkoda zrobiło, kiedy dotarłam do końca. Z chęcią przeczytałabym o jego dalszych losach. Zastanawiam się czy mężczyzna poza tym zawodowym sukcesem ułożył sobie szczęśliwie życie. Spodobał mi się wątek zagubionego, skrzywdzonego dziecka, wychowującego się w sumie bez ojca oraz jego matki, która próbowała poradzić sobie z mało szczęśliwym i udanym życiem na swój własny sposób. Chyba lubię takie dość smutne historie, które pokazują jak różne okoliczności i różne osoby powoli kształtują światopogląd bohatera w taki sposób, że ten staje się właśnie taką a nie inną osobą. Spodobało mi się to, że chłopak podniósł się z dość nieciekawej pozycji, w jakiej się znajdował i odniósł sukces. Właśnie takie opowiadania przywracają mi wiarę w ludzi. Najbardziej zaś urzekły mnie ostanie słowa, które mówią, że nawet mścić się trzeba mądrze. Tym opowiadaniem kupiłeś mnie, więc z pewnością znajdę coś dla siebie, wśród tworów, które obecnie prowadzisz. Do zobaczenia wkrótce.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Kayla
Bo "Między alejkami" to typ opowiadania, w którym ja sam się nie czuję. Napisałem je, bo miałem pomysł, ale bym ubóstwiał takie historyjki, to nie i sam raczej takich nie czytuję.
UsuńJa też lubię takie smuty, dlatego w mojej twórczości jest to znaczni częstej spotykane niż coś typu romansu czy komedii.
Do zobaczenia wkrótce i przepraszam, że odpowiadam na komentarz tak późno, ale... ja zawsze ostatnio jestem wszędzie spóźniony.