niedziela, 31 lipca 2016

Między alejkami - część 3


Jesteśmy na półmetku!
Jeszcze tylko dwie części i zakańczam tę historię.
Jednocześnie już razem z tą informacją pragnę wam podziękować, że ze mną byliście, że wam się chciało czytać i wypowiadać.
Pozdrawiam i zapraszam na część 3 „Między alejkami”


Noc była dniem, dnia nie było, gubiła się
W podziemny świat na krawędzi szła po szkle
Za mało lat miała, by wiedzieć, że jej sen to sen
Nic poza nim nie zdarzyło się, to wiem...
(Marysia Starosta – Czas zmienił wszystko)

Julia Kamińska starała się, by jej życie wbite było w jakieś ramy. Lubiła rutynę i była jej ona potrzebna. Robiła niemal wszystko, by ją sobie zapewnić. Nawet Elvis był częścią planu dnia i to dzięki niemu wychodziła na trzy krótsze i jeden dłuższy spacer. Podobnie było z posiłkami, jadała ich aż pięć dziennie i zwracała uwagę na skład konsumowanych produktów. Nie odchudzała się, uważała, że nie jest jej to potrzebne. Ona jedynie starała się żyć zdrowo.
Tamtego dnia wyszła z Elvisem na spacer, jak czyniła codziennie. Zwykle spacerowali po tym samym parku, więc nie zdziwiła się, gdy ponownie natrafiła na Daniela. Spodziewała się, że mężczyzna, który jest tak zbudowany, nie stroni od sportu. Liczyła na to, że jeszcze na niego wpadnie, gdyż mężczyzna jeszcze nieraz będzie biegał między alejkami.
Daniel jednak nie biegał. Siedział na ławce z telefonem komórkowym w dłoni. Jego ciemne dżinsy kontrastowały z kolorem jasnej, cienkiej, dżinsowej koszuli, która była całkiem rozpięta.
Julia nachyliła się do swojego czworonoga, szepnęła mu coś do dużego, nietoperzego ucha i palcem pokazała cel. Odpięła od smyczy i z uśmiechem obserwowała jak jej pupil podbiega do mężczyzny i zaczyna się kręcić przy jego nogach, co jakiś czas upominając się o to, by wziął go na ręce. Nie spodziewała się, że Daniel to uczyni, bo miał na sobie biały T-shirt z jakimś nadrukiem, ale najwyraźniej facet nie myślał nawet o tym czy psiak go ubrudzi i cieszył się jak dziecko, gdy ten lizał go po twarzy i uszach.
Młoda brunetka ośmielona zachowaniem starszego mężczyzny, który ani się nie oburzył, ani nie przeganiał Elvisa, zdecydowała się podejść bliżej, a potem, zaproszona przez niego samym gestem, przysiadła się. Czuła namacalny wzrok jego spojrzenia na swoich nogach i dziękowała Bogu w duchu za to, że jej mama ma tego dnia urodziny i przez to od razu zdecydowała się na buty na obcasie, by się nieco rozchodzić, a nie przywdziała znoszonych trampek czy starych adidasów. W butach na korku, choć nie były to szpilki, wydawała się nie tylko wyższa, ale także doroślejsza, no i jej nogi lepiej się w nich prezentowała, od razu były jakieś takie... zgrabniejsze.
No cześć – zagadną do niej z szerokim uśmiechem, który ją, podobnie jak większość kobiet, był w stanie powalić na kolana. – Łobuziak znowu uciekł? – zapytał, usiłując nieco odpędzić się od psa, który już rozkręcił się na dobre i moczył swoją śliną nie tylko jego twarz, ale także włosy.
On tak reaguje tylko na dobrych ludzi – wyjaśniła, nie za bardzo wiedząc co może powiedzieć i jak wytłumaczyć zachowanie Elvisa.
Czyli ma instynkt jak większość zwierząt, chociaż mój kot to do każdego podejdzie, kto ma coś dobrego do jedzenia.
Masz kota? Znaczy ma pan...
Daniel – przerwał jej i wyciągnął rękę w geście przywitania. – Koty mam nawet dwa – dodał, choć przez myśl przeszło mu, że mógłby podciągnąć tę liczbę do trzech. – Jednego w głowie – dopowiedział z szerokim uśmiechem. – Jak ci na imię?
Julia, a to jest Elvis. – Wskazała dłonią na psiaka.
Elvis – zabawnie przeciągnął. – Przejdziemy się? – zaproponował.
Już nie biegasz? – dopytywała, jednocześnie wstając z ławki. Modliła się w duchu, by nie wywinąć orła przez te wysokie buty, które miała na sobie, bo nie była przyzwyczajona w takich chadzać. Jednocześnie też dziękowała samej sobie za to, że nie przyszło jej do głowy założyć szpilek.
Dziś nie mogłem. Musiałem coś załatwić – odpowiedział. – I za późno się obudziłem – dodał niemal melodyjnie. – W sumie to kac mnie jeszcze trzyma.
Piłeś?
Oczywiście. Mężczyźni czasami piją. No... przynajmniej ci normalni, a poważnie to lubię smak wódki zapijanej sokiem jabłkowym. Najlepiej Leonem.
Co? – zdziwiła się, a wtedy Daniel wyciągnął z wewnętrznej kieszeni dżinsowej koszuli dwa soczki w kartoniku.
Chcesz? – zapytał.
Zaśmiała się w głos, ale przyjęła napój i zaczęła operować przy słomce, jednocześnie zwracając uwagę na Elvisa, którzy plątał się na smyczy między ich nogami.
Często tu bywasz?
Co najmniej raz dziennie – odpowiedziała. – Uczyłam się też tu do matury...
Matury? – podłapał i naprędce zaczął liczyć ile dziewczyna może mieć lat.
Tak, bo oblałam. Podchodzę po raz kolejny – starała się tak zamataczyć i zakręcić, by nie był w stanie wywnioskować, że jest aż tak bardzo młoda. Oczywiście spodziewała się, że jeśli znajomość się rozwinie, to będzie musiała mu w końcu powiedzieć, ale nie chciała tego robić na etapie początkowego zapoznania, tylko dopiero potem, gdy już spotka ich oboje jakieś zaangażowanie.
Nagle przeszło jej przez myśl, że snuje dalsze plany o facecie, którego widzi raptem drugi raz na oczy. Uznała, że to nienormalne i nawet trochę zaczęła się obawiać, bo to był pierwszy raz, gdy takie coś ją spotkało i takie myśli nachodziły.
Kolejny, czyli który? – nie dawał za wygraną szatyn, którego kilka losowych włosów przybrało już odcień siwizny. Najbardziej było to widoczne na skroniach i zaroście.
A czemu pytasz? – zaakcentowała w iście zabawny sposób.
Roześmiał się.
Dobrze, dobrze, nie pytam. – Ostentacyjnie spojrzał w bok, niczym urażony kilkulatek. – Z czego zawaliłaś? – Ponownie wbił w nią spojrzenie, tym razem roześmianych oczu.
Angielski.
Bariera językowa?
Raczej kiepskie podstawy i co kilka miesięcy inny nauczyciel, z czego każdy zaczynał od to be, a potem przechodził do dalszego materiału, nie zastanawiając się czy jego poprzednicy nie mieli jakiś opóźnień.
Czyli wina luk – stwierdził. – Ale to to be umiesz, nie?
A ty?
Za moich czasów był rosyjski.
Serio?
Na samom dele – odpowiedział po rusku. – Jeszcze to miało taką dziką pisownie, której teraz choćbym chciał to nie odtworzę – dopowiedział i zabrał się za odczytywanie SMS-a, nawet wcześniej za to nie przepraszając.
Julia obserwowała męski zarys jego szczęki, rozbawienie uwidocznione w zmarszczkach przy oczach i iście chłopięce uczesanie, które nie spotkało się z grzebieniem, a jedynie z potarganiem i ułożeniem do góry.
Dzięki za spacer, ale będę musiał już lecieć – powiedział nagle, czym brutalnie wyrwał ją z przyjemnych rozmyśleń.
Do pracy?
Nie. – Pokręcił głową i spojrzał w ziemie. Nieco się zamyślił, a potem zerknął w bok na kilka białych stolików, które należały do parkowej kawiarenki. – Jutro o tej samej porze? – zapytał i wskazał w wiadomym kierunku.
To ma być zaproszenie?
A czy mam urodziny albo się żenię? – odpowiedział pytaniem na pytanie, szeroko się przy tym uśmiechając. – Ja tylko proponuję, dziewczyno i będę tu jutro, jak będziesz, to będzie mi bardzo miło, a jak nie, to wypiję dobrą kawę w samotności. – Nachylił się do Elvisa, zaczął go głaskać i coś do niego szeptać.
Julia starała się podsłuchać co mężczyzna mówi, ten w końcu objaśnił na głos:
Kazałem mu cię tu przyciągnąć, choćby na smyczy. – Puścił oczko, uśmiechnął się jeszcze szerzej, choć wcześniej sądziła, że nie jest to możliwe i odszedł.

Trzy krótkie pytania:
1. O co Danielowi chodziło, gdy pomyślał, że liczbę kotów mógłby podciągnąć do trzech?
2. Dokąd musiał nagle zmyć się mężczyzna?
3. Czy propozycja kolejnego spotkania do czegoś zobowiązuje, zwłaszcza, że Julia wydaje się być nim oczarowana? No i tu chciałbym byście mi napisali jak wy to spotkanie widzicie, czego się po nim spodziewacie i tak dalej, bo zamierzam bazować na waszych pomysłach podczas pisania kolejnej części.

piątek, 22 lipca 2016

Między alejkami - część 2


Cieszę się, że zechcieliście się ze mną pobawić!
Nie mogę spełnić kaprysu wszystkich, ale najbardziej spodobały mi się te wasze realne, przyziemne pomysły, przynajmniej jeśli chodzi o początek ich relacji, czyli pierwsze zagadanie, spojrzenie sobie w oczy, i tak dalej. Być może potem odbiegnę od tej przyziemnej formy i zdarzy się coś nieoczekiwanego, bardzo oryginalnego.
Teraz jednak zapraszam was na drugą z prawdopodobnie pięciu części „Między alejkami”.


I znów trafiamy na siebie przez przypadek gdzieś
przez to sypie mi się pod nogami grunt
Znów tylko ty, ja, my, na oślep jadę gdzieś
Pod osłoną nocy zostaliśmy sami znów...
(Rozbójnik Alibaba & Jan Borysewicz & Bezczel – Zakazany owoc)

Obudził się, gdy promienie słońca nieproszone wdarły się do małego pokoiku, w którym oprócz dwuosobowego łóżka, stolika nocnego, komody i fotela na biegunach nie znajdowało się nic więcej. Zasłonki miał grube, więc miał świadomość, że ktoś musiał je odsunąć. Głowa go nie bolała, ale w specyficzny dla przepicia sposób ciążyła mu. Podobnie było z suszą w jego ustach. Nie był spragniony jak wędrowiec na pustyni, ale miał ochotę na coś gazowanego i zimnego.
Pięknie – usłyszał komentarz własnej rodzicielki. Ten głos poznałby wszędzie, zawsze tak samo pełen zawodu i zawsze wiedzący lepiej czego on powinien oczekiwać od życia.
Bez większego skrępowania okrył się szczelniej kocem, gdyż doznał świadomości, iż jeden pośladek ma odkryty, a wczorajszego dnia rozbierał się w takim pośpiechu i niechlujstwie, że nawet nie przyszło mu do głowy, by naciągnąć na siebie jakieś spodenki.
Już od jakiś dziewiętnastu lat jestem dorosły – przypomniał i wtulił twarz w poduszkę, tak mocno, że kobieta ledwie powstrzymała się, by do niego nie podejść i mu jej nie odebrać.
Przypomniała sobie, że gdy był mały to zawsze obawiała się, że w nocy się udusi, gdy w taki sposób zasypiał – twarzą do poduszki. Doglądała go wtedy i tym samym, nie przesypiała nocy.
Dla matki dziecko nigdy nie jest w pełni dorosłe. Gdybyś miał własne, to byś wiedział – syknęła.
Daniel pomimo tego, że jego powieki były zamknięte, to i tak przewrócił oczami, choćby w myślach. Miał już dość słuchania ciągle jednej i tej samej śpiewki o konieczności pozostawienia po sobie choćby jednego potomka.
Martwię się o ciebie – przedarło się poprzez sen, który ponownie zechciał do niego zawitać. W tan właśnie sposób, sen ponownie go pożegnał.
Zupełnie niepotrzebnie. Świetnie sobie radzę.
Upijając się w trupa.
Jestem dorosły – wyśpiewał z lekkim uśmiechem i w końcu zdecydował się usiąść i spojrzeć na swoją matkę.
Kiedyś to chociaż pijałeś z kumplami, włóczyłeś się po barach i ulicach, a teraz zalewasz się w samotności.
I to cię tak martwi? – zakpił. – Jeśli tak, to obiecuję, że od dzisiaj będą pamiętał, że gdy będę miał ochotę więcej wypić, to mam wyjść z domu.
Nawet tak nie żartuj – syknęła i zabrała się za sprzątanie pustych butelek po setkach Gorzkiej Żołądkowej oraz po piwie, którym Daniel nawykł popijać ognistą wodę. – Powinieneś mieć jakąś pracę.
Ale ja mam pracę, mamo – przypomniał i wychylił się po soczek w kartoniku, taki jakie pijają dzieci, malutki i ze słomką. Uśmiechnął się na widok lwa Leona, który zdobił opakowanie.
To nie praca, to tylko źródło dochodu.
Jak zwał, tak zwał, ważne, że opłacalne. – Pociągnął spory łyk ze słomki i z łobuzerskim uśmiechem oraz błyszczącymi szarością oczami zerknął na ekran swojej komórki. – Nie musisz po mnie sprzątać, sam potrafię – rzucił w kierunku matki, a potem usiadł tak, by móc zaciągnąć na siebie świeże bokserki, wyjęte z szafki nocnej. Z początku miał zamiar pozostawać zakryty, ale gdy usłyszał:
Trzy lata zmieniałam ci pieluchy, nie masz nic, czego bym wcześniej nie widziała.
To od razu zrezygnował z tego pomysłu i całkiem bez skrępowania zaczął się ubierać, mając świadomość, że nie zdąży już wziąć prysznica. Pomimo tego postanowił udać się do kuchni i tam obryzgać twarz oraz włosy zimną wodą. Nawet z oddalonego o te dwa metry pomieszczenia, słyszał jak jego matka tłumaczy, że teraz to rodzice mają wygodę, bo przecież są pampersy i chusteczki nawilżające. Wiedział o tym, takich chusteczek sam używał. Przecierał nimi ręce, gdy oddawał się swojej pasji. Starał się o nie dbać, pomimo tego, że były narażone na trwałe zabrudzenia i skaleczenia.
Jak będziesz wychodziła, to zamknij za sobą drzwi – szepnął, wychylając głowę zza futryny i uśmiechając się łobuzersko. Był już w pełni ubrany.
Daniel zmierzał do oddalonego o dwa kilometry blokowiska, gdzie w korzystnej cenie zakupił dwie kawalerki z zamiarem wynajęcia ich i pozyskiwania w ten sposób zysków. Dzięki temu miał stały dochód i nieustannie czas wolny, którego nie zajmowała mu beznadziejna praca, której zapewne by nawet nie lubił. Tak naprawdę to Daniel bardzo niewiele rzeczy, które przypisywane były dorosłości, lubił. Najbardziej ze wszystkich podobało mu się picie alkoholu i uprawianie seksu, do papierosów nigdy się nie przekonał, ale od czasu do czasu lubił skosztować smakowej cygaretki. Jako dziecko też nie lubił się uczyć, szkoła go męczyła, nie potrafił wysiedzieć tych czterdziestu pięciu minut na dupie bez wiercenia się i zaczepiania wszystkich wokoło. Z tego powodu jego rodzice ciągnęli zapałki albo rzucali monetą, gdy trzeba było wstawić się do nauczyciela na rozmowę albo, gdy zbliżały się wywiadówki i inne tego typu zebrania.
Szatyn mijając park, wspomniał wydarzenia sprzed dwóch dni, gdy biegł i napotkał na swojej drodze młodą brunetkę, siedzącą na ławce ze swoim pupilem. To ten pupil się za nim rzucił, a ona krzyknęła:
Elvis!
Nie umiał być obojętny i tak po prostu biec dalej, poza tym miał świadomość, że tym tylko sprowokowałby zwierzaka do tego, by ten pogryzł mu nogawki. Zatrzymał się więc, zawrócił, pogłaskał czworonoga, który ochoczo do niego podskakiwał, gotowy na zabawę i spragniony pieszczot w formie głaskania za uszami i po grzbiecie, jak lubił najbardziej.
Przepraszam pana i dziękuję, że pan go zatrzymał – rzekła cichutko, skromnie, nieco speszona i przykucnęła, by zrównać się z mężczyzną, który teraz już niemal klękał i zagadywał do jej czworonożnego przyjaciela.
Nie wolno tak uciekać, łobuzie ty jeden – mówił do psa. – Nie ma pani za co przepraszać – odpowiedział, spoglądając w jej twarz. Podobały mu się jej kocie oczy, umalowane na czarno, przyozdobione eyelinerem. Uśmiechnął się więc nie tak do niej, jak do samych jej oczu i tym sprawił, że omal nie upadła na pupę, bo nogi nagle odmówiły jej posłuszeństwa. – Uroczy zwierzak – dodał, podając jej smycz wprost do ręki, muskając swoimi chropowatymi opuszkami o delikatną skórę jej dłoni. – Do zobaczenia. – Puścił do niej oczko, wstał na równe nogi i pobiegł w drogę powrotną, pozostawiając ją samą, pozwalając by się za nim oglądała.
Lalental uśmiechnął się do swoich wspomnień i przyspieszył kroku, mając świadomość, że już jest grubo spóźniony. Przed klatką schodową zobaczył parę, na oko, dwudziestolatków. Podszedł do nich i przywitał się przedstawieniem oraz podaniem dłoni.
Przepraszam za spóźnienie, ale jestem zodiakalnym wodnikiem. Ja naprawdę szanuję czas, swój, wasz, całej planety, ale niestety, bardzo rzadko mam czas na to, by spoglądać na zegarek – usprawiedliwił się.
Nic się nie stało – odpowiedział blondyn w zielonej bluzie.
Idziemy? – zapytał Daniel i wskazał młodym drogę, otwierając przed nimi drzwi, następnie przypominając, że muszą zmierzać na trzecie piętro.
Pokazując cztery ściany z aneksem kuchennym, toaletą i oddzielną, malutką łazienką, zachwalał położenie i oczywiście także cenę, w której było całe wyposażenie.
Gdyby chcieli państwo zabawić tu na dłużej, wnieść swoje meble, umalować, coś zmienić, to nie ma problemu i zawsze możemy się dogadać. Ja mam gdzie w razie czego wynieść graty, które wam się nie podobają. Decyzję pozostawiam wam. Kiedy mogę spodziewać się odpowiedzi?
Jeśliby pan zrezygnował z trzech czynszów z góry, to odpowiedzielibyśmy od razu.
Obecny i kolejny z góry, bardziej na rękę już wam pójść nie mogę. Na dodatek uprzedzam, że musicie sami ładować sobie prąd, licznik jest przepłatowy. Kiedyś już sądziłem się z jedną rodziną, której nie dość, że nie dało się wyeksmitować, to na dodatek pozostały mi po nich długi. Od dziś więc jestem ostrożny. To jak?
Poczeka pan tydzień. Pożyczymy od rodziców.
Daniel podrapał się palcem wskazującym po lewym kąciku ust, uśmiechnął promiennie.
Oczywiście. Mieszkanie będzie na was czekać – odpowiedział zadowolony z niemal już podpisanej umowy.
Ledwie opuścił blokowisko, a jego telefon dał o sobie znać. Ucieszył się na e-maila od przyjaciela. Przeglądał załączniki, które były zdjęciami części samochodowych, tych których od dłuższego czasu poszukiwał. Cena nie była niska, ale i tak zadowalająca, jeśliby brać pod uwagę model, który zdecydował się naprawić. Szybko zabrał się za odpisywanie, ale poczuł jak coś maca go po nodze i stara się wskoczyć mu na kolana.
Chowając telefon do kieszeni, zerknął na znajomego psa. Nachylił się do niego, by móc go pogłaskać, a nawet wziąć na ręce i dać wylizać się po twarzy.
Gdzie twoja pani, Elvis? – zapytał, wciąż się śmiejąc i jednocześnie nie mogąc się odgonić od mokrego języka psiaka, który teraz bardziej niż z miniaturowym bokserem, skojarzył mu się z nietoperzem, a to wszystko za sprawą dużych uszu i przyjemnej mordki, które Elvis posiadał.

A jednak ta część nie wyszła mi dłuższa niż poprzednia, a przynajmniej ja odnoszę takie wrażenie. Poświęciłem ją bardziej Danielowi niż Julii, ale i ona będzie miała swoje pięć minut, tylko że ona je dostanie w kolejnej części.

Wyjątkowo mam dla was tylko dwa pytania:
1. Ponieważ część poświęcona Danielowi, to zastanawiam się co o nim myślicie, jakie macie zdanie o ludziach jego pokroju i czy sądzicie, iż taki typ da radę kiedyś dorosnąć?
2. Ponieważ kończy się tak, że Daniel siedzący na ławce trzyma Elvisa na kolanach, to co może być dalej i co było wcześniej, jak pies się w ogóle znalazł przy nim?

poniedziałek, 18 lipca 2016

Między alejkami - część 1


Informacje są ważne, nie przeoczajcie ich!
Chciałbym was, Moi Kochani, zaprosić do wspólnej zabawy. Zwyczajnie trzeba mi odpoczynku (dwutygodniowego) od wszystkich innych opowiadań, bo co do jednego to nie jestem pewny zakończenia, co do drugiego to tablet został u znajomych, wyjechali i dopiero jak wrócą to mi oddadzą, a co do reszty, to po prostu mają mocny, ostry, brutalny klimat, a chyba chciałbym spróbować sił w czymś spokojniejszym i przez chwilę odetchnąć od przemocy. Nie ukrywam też, że natchnął mnie pewien teledysk, ale go przedstawię wam na samym końcu, by nie zdradzić fabuły, a przede wszystkim zakończenia.
Na czym miałaby polegać nasza wspólna zabawa? Za moment wam to wyjaśnię, ale najpierw kilka słów o temacie. Przede wszystkim opowiadanie jest romansem, który zmieści się w 3-7 częściach, w zależności od tego jakich wyborów Wy dokonacie i jak mocno ja się rozpiszę (nie przewiduję dużego rozpisania, dlatego nie otwieram na nie nowego bloga, a wrzucam do miniaturek). Ponieważ to Wy dokonujecie wyborów, to Wasza opinia jest ważna. Chciałbym od Was dostać nie tylko odpowiedzi na kilka pytań umieszczonych pod każdą częścią, ale też ogólne, własne przemyślenia. Jeśli ich nie będzie, to nie będę mógł prowadzić opowiadania dalej, bo ono z założenia ma być czymś co żyje i to nie tylko we mnie, ale także w Was.
Już dziś nad ranem opublikuję pierwszą część. Dokleję ją po prostu do tej informacji. Nie ukrywam, że mocno na Was i Wasze zaangażowanie liczę (kto wie, może dzięki Wam stanę się fanem prostych romansideł i będę miał choć mierny w ich tworzeniu). Czego więc od Was oczekuję? Obecności. Chciałbym byście znaleźli te 10-20 minut co 2-3 dni na przeczytanie, odpowiedzenie na pytania i wypowiedzenie się (choćby krótko i zwięźle). Obiecuję, że nie będę zwracał uwagi na Wasze skróty myślowe i postaram się je zrozumieć, ortografia, interpunkcja, sklejone wyrazy, braki w spacjach, czy literówki też nie będą dla mnie miały żadnego znaczenia. Tak więc nie bójcie się komentować choćby z telefonu, choćby na szybko, przed snem czy zaraz po przebudzeniu, w tramwaju czy autobusie, w kolejce sklepowej i gdzie tam jeszcze będziecie, i będziecie mieli chwilkę wolną.
To tyle jeśli chodzi o wyjaśnienia. Tak jak pisałem – pierwsza część już za kilka godzin. Nie ukrywam, że chciałbym wiedzieć ilu Was jest i oczywiście każdy może dołączyć do zabawy na przykład od kolejnej części, jeśli poprzednią przeoczył (przeczytanie jej jest konieczne, by zrozumieć te kolejne, ale jak wiadomo przy opowiadaniach gdzie publiczność ma głos, wiele rzeczy może być już poczynionych po myśli innych). No chyba, że ewentualnie możemy się tak umówić, że ci którzy zgłoszą chęć czytania i brania udziału w zabawie, zostaną przeze mnie wypisani na karteczce, i będę wyczekiwał Ich obecności przed stworzeniem kolejnej części. Tak więc, kto na sto procent chce brać udział w zabawie? Możecie się zgłaszać już teraz i przez kolejne trzy dni, ewentualnie od kolejnej części, bo planuję ją opublikować na weekend. Pamiętajcie, że zawsze możecie dołączyć do zabawy!
To tyle na chwilę obecną. Jeśli macie jakieś pytania, to śmiało możecie pytać, nie krępujcie się, ja nikogo za uszy nie ciągnę, głowy nie odrywam, ani w ogóle żadnej krzywdy nikomu nie czynię. Pozdrawiam!


Na skrzydłach roztańczonych marzeń
Pofruń na zakochanych bal
Nim się pojawią trzej nędzarze
Nim przyjdzie rozpacz, ból i żal...
(Piotr Rubik – Na skrzydłach roztańczonych marzeń)

Zbieżność osób, imion, nazwisk, miejsc, sytuacji i innych takich jest zupełnie przypadkowa. Opowiadanie nie jest oparte na faktach, aczkolwiek jego scenariusz jest prawdopodobny i możliwy do spełnienia. Inspiracją był teledysk, na który trafiłem zupełnym przypadkiem, gdy szukałem materiałów do trailera dla „Saga Gangsterzy”.

Daniel Lalental należał do tego rodzaju ludzi, którzy łapali doła na jesień i zyskiwali dużo sił na wiosnę. Co roku obiecywał sobie to samo. Mawiał, że zacznie biegać jak tylko zrobi się ciepło i nie skończy, choćby mróz szczypał w uszy. Nigdy jednak nie zwlekał się z łóżka rankiem, gdy na dworze było jeszcze ciemno, co skutecznie kłóciło się z jego planem joggingu, poczynionym na przód na cały rok.
Daniel też należał do mężczyzn, którzy czynili plany niespełniane. W teorii wszystko wydawało mu się proste i na wszystko miał czas. Potrafił wypełnić kalendarz na kilka miesięcy w przód, zapełniając sobie każdą godzinę życia. Przez lata nie pojął, że życia nie da się tak po prostu zaplanować, więc najpierw wywalał po kilka kalendarzy rocznie do kosza na śmieci lub centralnego pieca, a potem przerzucił się na elektronikę, czyli poszedł z duchem czasu i swoją przyszłość zapisywał w aplikacji telefonu komórkowego. Tak nawet było prościej, bo zawsze mógł coś usunąć, zmodyfikować, przesunąć w czasie. Wiele rzeczy tak oddelegowywał na zaś, aż w końcu jego życie przestało być planem i zaczęło płynąć z nurtem rzeki.
Tamtego dnia, a było to dokładnie w Prima Aprilis, zaczął od odkopania sportowych adidasów, które zaraz na początku zimy wcisnął na dno szafy. Ze znalezieniem dresowych spodni, T-shirtu i bluzy na zamek nie miał większych problemów, gdyż taki strój był wygodny w jego pracy, która nie przynosiła kokosów, ale przynajmniej robił to co kochał, i co ważniejsze – mógł sobie na to pozwolić, bo stały, pewny, zadowalający dochód płynął mu zupełnie z innych źródeł.
Był typem lekkoducha, któremu zdarzało się twardo stąpać po ziemi. Nie umiał być zabawny przez cały czas, ale nie wyobrażał sobie też wszystkiego brać za mocno do serca i usztywniać na siłę każdą sytuację życiową. Może dlatego, Bóg, geny czy inne dziwactwo, które nadało mu pierwsze cechy charakteru i przez lata pozwoliło je w sobie wyrobić, ozdobiło go także zmarszczkami w kącikach oczu, gdy się uśmiechał, a te zmarszczki pogłębiały się i stawały coraz bardziej widocznie wraz z upływem lat... nieuchronnością czasu. Jak przystało na tego, który często się uśmiechał i czynił to szeroko, zdaniem wielu kobiet – zabójczo, to Daniel był tym, który nad wyraz dbał o swoje zęby. Co prawda nigdy nie zdecydował się na usunięcie ich i wstawienie idealnych licówek, ale dentystę odwiedzał w miarę regularnie, gdzie głównie poddawał się sztucznemu wybielaniu. Uważał, że swoich atutów nie wolno marnować, a za taki, bez wątpienia, uznawał swój uśmiech.
W Prima Aprilis wybrał się do miejskiego parku. Chciał sprawdzić w jakiej formie jest jeszcze jego kondycja i zastanawiał się czy da radę przebiec główną alejkę w tę i z powrotem, bez zatrzymywania się. Nie umiał jednak pozostać obojętny na młodość, wypisane w zachowaniu szaleństwo i beztroskę. Jego uwagę przykuła więc dziewczyna. Była to młoda brunetka z psem, którego rasy nie znał i w myślach określił ją jako zminiaturyzowany bokser z dużymi uszami. Uśmiechnął się do własnych myśli, a tym samym też do psa i dziewczyny.
Julia Kamińska śmiała się i wygłupiała ze swoim pupilem, ale tak naprawdę nie była szczęśliwa. Ciążył jej brak chłopaka przy swoim boku. Spotykała się z kilkoma, ale każdy kolejny okazał się być tylko większą porażką i skrzyżowaniem Pokemona z innym Abrakadabra. Co więcej – mężczyźni czy też chłopcy raczej rzadko zwracali na nią uwagę. Samą siebie uznawała za niebrzydką, więc zupełnie nie rozumiała dlaczego nie przyciąga płci przeciwnej. Zaczęła sobie to nawet tłumaczyć brakiem tego czegoś i lekką infantylnością, z której za żadną cenę nie potrafiła zrezygnować.
Julka była też typem realistki, co poniekąd kłóciło się z wpisaną w jej charakter odrobiną dziecinności. Miała też nie lada wymagania, na co jej matka i babka często klęły, tłumacząc, że jeśli nie chce skończyć jako stara panna, to powinna obniżyć poprzeczkę. Dwudziestolatka jednak uważała swoje wymagania za absolutne minimum. Nie chciała kogoś kto przesadnie o siebie dbał i zawsze wyglądał niczym model wyjęty z żurnala, ale nie wyobrażała sobie też chodzić za rękę lub pod bok z kimś zapuszczonym. Pragnęła mężczyzny, który umiałby mówić w taki sposób, by ją zagadać i nie nudzić, ale by jednocześnie potrafił słuchać i nie przerywać w tych nieodpowiednich momentach.
Koledzy, z którymi kończyła jedno i to samo technikum, raczej nie nadawali się na kompanów do poważnych rozmów, bo na filozofowanie załączało się im jedynie po wypiciu i to już dwóch kieliszków. Po trzecim zwykle odpadali i bełkotali od rzeczy. Więc wymiana zdań na jakimkolwiek poziomie była raczej krótka i jednorazowa, a potem zaczęty temat już nie powracał. Zamiast tego taki wcięty delikwent, myślał o tym gdzie by tu ogrzać rękę i zazwyczaj usiłował zagłębić się w dekolt lub pod spódniczkę. Ci którzy byli nieco lepszą, bardziej przystępną i ciekawą ligą, nie wiadomo czemu, ale zawsze gonili za pustymi laskami lub kujonkami, które nie miały w sobie za grosz poczucia humoru. Julia, odmawiając tych końskich, dla niej całkiem nie na miejscu będących, zalotów, otrzymała więc status czy też rangę kumpla. Stała się dla swoich kolegów z klasy świetnym kolegą, a potem nawykła do tej roli aż tak bardzo, że już nie umiała z niej wyjść i każdego kolejnego, nowo-poznanego traktowała z góry jako kumpla, a nie potencjalnego, przyszłego chłopaka.
Jula rzuciła okiem na mężczyznę, który biegnąc, gapił się w jej stronę. Kiedy ich spojrzenia się spotkały, on od razu spuścił wzrok na jej czworonożnego przyjaciela o imieniu Elvis. Oboje dostrzegali różnice wieku, bo nie sposób było nie zauważyć młodej buzi bez ni jednej zmarszczki, czy nie dojrzeć srebrzących się skroni i kilku siwych pasemek, które nieproszone wstąpiły na włosy szatyna. Pomimo tego zerknął na nią ponownie, a ona na niego. Uśmiechnęli się wzajemnie.
Ona pozostała na ławce, a on pobiegł dalej.

Pytania:
1. I jakie macie wnioski po tak krótkim początku (drugą część przewiduję nieco dłuższą, ale też nie ma co przesadzać, bo części z założenia mają być takie, by dało się je przeczytać na szybko w kilka minut)?
2. Dopasowani czy wręcz przeciwnie – są Waszym zdaniem z zupełnie innych bajek?
3. Jak się zapatrujecie na związki z dużą (większą lub nawet ogromną) różnicą wieku?
4. To pytanie chyba jest tym najważniejszym, bo to ono buduje dalszą fabułę. Kto wykona pierwszy krok? On zawróci? Ona pobiegnie za nim? Puści psa? Zawoła? (tutaj macie pełne pole do popisu, a ja wybiorę, moim zdaniem, najlepszy z pomysłów lub własny, ale kierując się zdaniem większości dotyczącym tego czy to on, czy ona uczyni ten pierwszy krok).

Czekam do 21.07 na Wasze odpowiedzi, bo chciałbym się wyrobić z pisaniem kolejnej części jeszcze w ten weekend. Chyba, że zdecydujecie się na to, by zgłosić swoją stuprocentową obecność, to wtedy jestem gotowy czekać za takim Czytelnikiem nawet całymi tygodniami, o ile Ona/On naprawdę zamierza powrócić, wypowiedzieć się i bawić się z Nami wszystkimi (Autorem i pozostałymi Czytelnikami) dalej.

Jeszcze raz pozdrawiam i liczę na to, że razem będziemy się świetnie bawić.