To
już jest koniec, nie ma już nic...
Tak
moi kochani, to ostatnia część tego opowiadania. Z tego powodu
proszę was, wszystkich, którzy przeczytali, nawet jeśli trafią
tutaj za rok w tak zwanym trybie przeterminowanym, by skomentowali,
dali o sobie znać, że tutaj byli.
Ja
sam odpowiedziałem już na wszystkie wasze komentarze. Więc jeśli
jest ktoś chętny do wzięcia udziału w dyskusji, to ja sam bardzo
chętnie się przyłączę ;-)
Pozdrawiam
i dziękuję wszystkim za obecność.
Dobrze
by było, żeby szczęście trwało wiecznie
By
każdy z nas przeżywał straty bezboleśnie
Chwile
otuchy łatwo wdychać jak powietrze
I
żeby nie pękało serce...
(Kala
& Fuso – Jesteśmy zmuszeni)
Daniel
był człowiekiem, który miał dużo sił na wiosnę i zwykle tracił
je jesienią. Tej wiosny postanowił regularnie biegać i jak zwykle
znalazł powód, by nie utrzymać tego postanowienia i wymigał się
od niego jeszcze nim pierwsze, jesienne krople deszczu, zastukały o
blaszany daszek budki, gdzie przygotowywano jego ulubiony kebab.
Zajadając
tortille z dużą ilością ostrego czosnkowego sosu, rozmyślał o
dniu, gdy Kornelia stanęła przed drzwiami mieszkania, które
zajmował, a które miał teraz w planach szybko wynająć.
– Porozmawiajmy
– nalegała.
Był
wtedy taki bierny. Z jednej strony nie miał jej nic więcej do
powiedzenia, a z drugiej nie mógł przecież w nieskończoność
uciekać przed tą rozmową.
Stał
w kuchni, oparty tyłem o szafkę ze zlewozmywakiem, a ona znajdowała
się dokładnie naprzeciw niego, na tle białej tapety w różowe
róże.
– Co
chcesz usłyszeć? – zapytał, nawet nie siląc się na uprzejmość
zaproponowania kobiecie czegoś do napicia.
– Na
początek może to dlaczego się wyprowadziłeś? – brzmiała jakby
była pełna pretensji, nawet jej postawa na to wskazywała... te
splecione na piersi ręce i wojowniczo uniesiony podbródek.
– Wydaję
mi się, że już to przerabialiśmy. Nie mogę ci dać tego czego
ode mnie oczekujesz.
– Nie
wiesz tego na pewno! – uniosła się.
– Jeśli
tyle lat się nie udało...
– Nawet
nie spróbowałeś!
– Czego
nie spróbowałem!? Pieprzyć cię bez gumki! Robiłem to połowę
mojego życia, myśmy się tylko za pierwszym razem zabezpieczali! –
przypomniał.
– Uspokój
się – zażądała. – Nerwy nam akurat nie pomogą. Byliśmy
szczęśliwi, nawet bez dziecka. Możemy nadal być.
– Ty
nie możesz.
– I
to powód by z dnia na dzień zostawić żonę bez żadnych
wyjaśnień!? Nigdy nie byłeś dojrzały, ale teraz przeszedłeś
samego siebie. Mamy problem, to ty pakujesz walizeczki i... aż
dziwne, że zamieszkałeś sam, a nie poleciałeś do mamusi.
– Zamknij
się!
– Bo
co? Uderzysz mnie?!
– W
życiu nie podniosłem na ciebie ręki – odpowiedział, ledwie się
opanowując, by nie uczynić tego w tej chwili.
– A
szkoda! – wypaliła nagle. – Bo wiesz co? To by mniej bolało.
Ponownie
przywarł plecami do szafki ze zlewozmywakiem i uniósł głowę do
góry, na tyle mocno ją zadarł, że zdawał się obserwować sufit,
albo krawędź jaka tworzyła się w miejscu, gdzie ów sufit łączył
się ze ścianą. Zeszkliły mu się oczy.
– Twoja
wyprowadzka dała mi do zrozumienia, że nic dla ciebie nie znaczę.
Ty chcesz... siedemnaście lat naszego wspólnego życia chcesz
wywalić do kosza?
– Widocznie
twój ojciec miał rację.
– Nie
wyjeżdżaj mi teraz z moim ojcem. Już dawno jest w grobie!
– Ale
miał rację, byłem wtedy młody, ty też.
– A
teraz jesteś stary i ja też – stwierdziła, wzruszając niedbale
ramionami.
– Kornelia...?
– Mój
ojciec przewidział, że przy tobie nie skończę szkoły i że razem
skończymy pod mostem – przypomniała. – Jakoś do tego nie
doszło.
– Przypadkiem.
Dwa razy oblałaś maturę – przypomniał.
– Każdy
popełnia błędy. Ten akurat był mój, nie twój. Poza tym ja o nas
walczyłam i mam prawo wymagać tego samego od ciebie.
– Walczyłaś?
– A
nie? Poszłam do sądu, by móc za ciebie wyjść, człowieku, a ty
po siedemnastu latach małżeństwa wychodzisz z domu, gdy mnie nie
ma. Niczym złodziej się wyprowadzasz!
– Lepiej
będzie ci z kimś innym, z kimś kto może ci dać to czego chcesz.
– Nie
wiesz czego chce. Nie wiesz też, że ty nie możesz mi tego dać.
Zrób chociaż badania albo jak nie chcesz, to ich nie rób, tylko
wróć do domu.
– Kornelia,
to nie ma sensu.
– Dla
mnie ma. Poza tym nigdy nie spytałeś czy biorę pod uwagę inne
możliwości, a brałam. Nawet już odwiedzałam domy dziecka,
dowiadywałam się o adopcje.
– Niby
skąd miałem to wiedzieć.
– Wystarczyło
ze mną porozmawiać, ale ty nawet nie chciałeś o tym słuchać.
– Po
co mówić o czymś czego nie możemy mieć!? – zdenerwował się i
to tak bardzo, że nawet zmniejszył dystans, który istniał między
nimi.
– Właśnie
ci tłumaczę, debilu do entej, że to coś co możemy mieć –
warknęła przez zaciśnięte zęby, poruszając przy tym nerwowo
otwartą dłonią. W końcu zebrała się na to, by go uderzyć,
najpierw w klatkę piersiową, jakby chciała go odepchnąć, a potem
w twarz.
Daniel
wykazał się refleksem i ten drugi cios udało mu się zablokować.
– Nie
pozwalaj sobie. – Chwycił za jej nadgarstek i szarpnął tak, że
przyszpilił ją do bocznej ściany. W ten sposób znaleźli się we
wnęce utworzonej pomiędzy pralką, a lodówką.
Nagła
bliskość, płytsze, ale za to szybsze bicie serc, to wszystko
sprawiło, że krew zawrzała, dokładnie tak samo jak za młodych
lat. On mokrą dłonią sunął po kobiecym udzie. Ona długie palce
smukłych dłoni wplatała w jego gęste włosy.
A
potem zjawiła się Julia, która była światkiem jedynie końca ich
rozmowy, a właściwie to obecna była tylko i wyłącznie przy tym,
jak Kornelia krzyczała na niego, że jest nienormalny.
– Tylko
tyle potrafisz!? Przelecieć mnie, a potem powiedzieć, że to
ostatni raz, bo wiesz lepiej co dla mnie dobre!? Jesteś
popierdolony! Jesteś nienormalny!
Tak
naprawdę nie miał w planach widzieć Kornelię po raz kolejny w
innym miejscu niż na sali podczas rozprawy rozwodowej. Nie chciał
odbierać jej możliwości na bycie szczęśliwą, zabierać
ostatnich chwil czasu, w którym jeszcze miała szansę na zostanie
matką.
Plany
Daniela jednak rzadko były wypełniane. Zawsze się gdzieś obsunął
w czasie lub zmieniał porządek, który wcześniej ustanowił.
Dlatego nie było nic dziwnego, że po SMS-ie jaki otrzymał od żony,
gdy tylko włożył do komórki stary numer, to zdecydował się
ruszyć w stronę domu.
W
tym samym czasie zaniepokojona Julia szukała go wszędzie, gdzie
tylko mogła. Odwiedziła więc wszystkie miejsca, które kojarzyły
jej się z Danielem, także jego mieszkanie. Natrafiła na pana z
psem, tego samego, dzięki któremu kilka dni wcześniej dostała się
na klatkę. Powiedziała mu kogo szuka, opisała mężczyznę.
– Ma
biuro nieruchomości... Gdzie ja widziałem ten szyld? – pytał
samego siebie. – W, w... u weterynarza! To ten sam budynek –
przypomniał sobie nagle i podał dziewczynie dokładny adres.
Robiło
się już pomału bardzo zimno, w powietrzu czuć było, że zima,
która nastąpi po jesieni będzie sroga, ale tego popołudnia słońce
wyszło zza chmur, więc brunetka zdecydowała się na rozpięcie
złotej kurtki.
Szła
naprzeciw Daniela, tyle tylko, że po drugiej stronie ulicy. Nie
zauważył jej, wyposażony w ciemne, okrąglutkie, przeciwsłoneczne
okulary, dzięki którym był w stanie prowadzić z otwartym dachem
nawet pomimo wiatru. Poprawił arafatkę, która osłaniała jego
szyję i dawała złudne poczucie, że gardło mniej go boli.
Julia
ruszyła szybciej, jakby chciała go dogonić, ale nie odezwała się
ani słowem. Nie krzyknęła z anim, jakby nie miała pewności czy
to on. Mężczyzna tego dnia nosił się zupełnie inaczej niż
zwykle, jego włosy zdawały się być dłuższe, a krok bardziej
sztywny, mniej chłopięcy. W ciszy więc weszła na klatkę
schodową, gdzie po jednej stronie mieściło się biuro
nieruchomości, a po drugiej gabinet weterynaryjny. W tym miejscu był
też fryzjer, makijażystka oraz solarium. Przeczytała tabliczki:
BIURO
NIERUCHOMOŚCI, DANIEL LALENTAL
GABINET
WETERYNARYJNY, KORNELIA LALENTAL
Połączyła
fakty. Zrozumiała, że nazwisko jest dokładnie to samo, a siostra
Daniela, przecież miała mieć męża. W Polsce, w państwie tak
tradycjonalnym, ciągle nie było w modzie, by kobieta zostawała
przy swym nazwisku panieńskim. Pomimo tego poszła dalej, po krętych
schodach i zatrzymała się na półpiętrze, gdzie Kornelia, która
wcześniej wypatrzyła Daniela z okna, już otwierała drzwi.
Młoda
brunetka obserwowała jak pierwsza miłość jej życia zdejmuje
okulary przeciwsłoneczne jedną dłonią, a potem przekłada je do
drugiej ręki, by tą pierwszą móc położyć na policzku
brązowowłosej. Pocałował ją w usta, potem się uśmiechał i
przytulał. Dopytywał o coś.
– Tak
– padła odpowiedź z ust kobiety szczęśliwej tak mocno, iż
zdawało się, że byłaby w stanie góry przenosić.
Ona
ruszyła w głąb pomieszczenia, a on zamykając drzwi, stojąc do
nich tyłem, pieszczotliwie klepnął ją w jeden z pośladków i
zapytał:
– Ale
moje piwo z lodówki nie zniknęło, prawda?
– Zniknie
gdy Zosia albo Antek się narodzi. Wolę byś dawał jej... jemu, jej
dobry przykład.
– Co
jest złego w piciu piwa? – dziwił się, otwierając zapalniczką
jedno z nich. – Myślisz, że moja Paskuda zgodzi się z Velvetem?
– dopytywał, głaskając biszkoptowego labradora po dużym łbie.
– Kochanie, kotek, pytam się o coś!? Nie chciałbym, by mi ją
pożarł między obiadem a kolacją!? – nawoływał, podczas gdy
ona przemywała ręce w łazience, przez co zupełnie go nie
słyszała.
– Mówiłeś
coś? – zapytała wchodząc do kolorowej kuchni, urządzonej w
nieco starym stylu. Meble w pomieszczeniu sprawiały wrażenie, jakby
każde było z innej parady, a mimo tego tworzyły nieodłączną i
pasującą do siebie całość.
– Wiele.
– To
teraz ja coś ci powiem. Złamałam paznokcia. – Pokazała
serdeczny palec, wystawiając go dokładnie przed oczy męża.
– Pocałuję.
– Pochwycił jej dłoń i musnął delikatnie.
– Od
tego raczej nie urośnie.
– Liczą
się chęci, moja droga, chęci. – Wzruszył ramionami i uśmiechnął
się łobuzersko, niczym mały, uroczy chłopczyk, do którego ani
trochę nie pasowało butelkowe piwo, trzymane w drugiej dłoni.
Daniel zdawał się stwierdzić tak samo, bo odstawił je do lodówki,
nawet nie zważając na to, że butelka się przewaliła i ciągle z
niej ubywa. – Uczcimy to, że zostaniemy rodzicami.
– Nie
mogę pić.
– Wiem,
ale w samochodzie wożę szampana Piccolo. Przejdę się po niego, a
ty bądź tak miła i naszykuj kieliszki. I zróbże jakiś obiad.
Mąż wraca do domu, a gary puste. – Podnosił pokrywki naczyń
poustawianych na dużej, sześciopalnikowej kuchence. Trzaskał nimi.
– To jest naprawdę nie do pomyślenia. W głowie się nie mieści.
– To
zabawne, ale tęskniłam za tym. Brakowało mi tego – stwierdziła,
gdy zaczął się do niej zbliżać.
– Czego
ci brakowało? Wakacje, wolne od prania, prasowania i gotowania
trwały za długo? – dopytywał.
– U
nas to ty prasujesz – przypomniała, gdy wsuwał dłoń pod jej
bluzkę, przez szeroki dekolt opadający do połowy ramienia. –
Daniel – zawołała, gdy on zdawał się być pochłonięty jej
obmacywaniem.
– Tak?
Chcesz klapsa za brak obiadu? – zapytał, odbiegając na moment
wzrokiem od jej twarzy i przenosząc go na puste garnki.
Zaśmiała
się, ale krótko.
– Bądź
przez chwilę poważny, proszę.
– Dobra,
myślę, że umiem, byle nie za długo. – Zaczął błądzić po
jej ręce, zmierzając w stronę nadgarstka.
– Był
ktoś poza mną? Gdy się wyprowadziłeś. To trochę trwało.
Spotykałeś się z kimś? – Postanowiła działać wprost, bez
owijania w bawełnę. – Możesz być szczery, będziemy mieli
dziecko, zaczynamy nowy rozdział. Cokolwiek zrobiłeś, to powiedz,
nie będę ci wypominać.
– Był...
była. – Splótł swoje palce z palcami żony. Zawsze lubił
smukłość jej dłoni, taką namacalną delikatność, która była
zaprzeczeniem jej silnego charakteru i pewności siebie. –
Spotykałem się z nią trochę, ale nie.... – Spuścił głowę,
ale nie wypuścił jej dłoni z objęć swych palców. – Ja jej
nawet nie umiałem pocałować, bo za każdym razem uświadamiałem
sobie, że w życiu całowałem tylko ciebie tak jak mężczyzna
całuje kobietę. Chciałem, by tak pozostało i nie mówmy więcej o
tym, dobrze? – zapytał i nie czekając na odpowiedź, gdy tylko
dostrzegł, że zamierza coś powiedzieć, to zamknął jej usta
pocałunkiem.
Trochę
pytań na koniec:
1.
Jak wam się podoba powód, dla którego mężczyzna nigdy nie
pocałował Julii w usta? Kupujecie jego wyjaśnienie, jakie sprzedał
żonie?
2.
Zakładaliście, że to lekkoduch, że nie ma stałej pracy, że jest
wiecznym chłopcem, a jednak okazał się być od siedemnastu lat
mężem i posiadać własne biuro nieruchomości. Czy jesteście
zdziwieni?
3.
Jak oceniacie Kornelię? Czy podoba wam się jej postawa? Czy
zaimponowała wam decyzją, że chce znać prawdę i obietnicą, że
nie będzie potem jej wywlekać?
4.
Nikt z was nie zakładał, że Daniel chce być ojcem, a okazało
się, że on chciał nim być, chciał mieć dziecko z żoną, ale
wydawało mu się, że nie może jej tego dać i wywarło to na nim
tak silne piętno, że wolał się wyprowadzić, niż marnować jej
czas i ją unieszczęśliwiać. Czy było to szlachetne, czy raczej
egoistyczne?
5.
Co z tym wspólnego miała ta zabawa w rozkochiwanie Julii? Chciał
sprawdzić, czy umiałby związać się z kimś innym, zaczynać od
początku?
No i
na koniec chcę powiedzieć, że bezpłodność czy też bardziej
trudność zajścia w ciąże jest coraz częstszym problemem w
Polsce. Żyjemy niezdrowo, jesteśmy naładowani stresem, szybkim
tempem egzystencji, bieganiem z pracy do pracy i z kolejnej pracy do
domu. Dużo młodych dziewczyn też ma tarczyce i nawet o tym nie
wie.
Piszę
wam o tym wszystkim, bo ja długi czas zastanawiałem się jak
zakończyć to opowiadanie i dopiero rozmowa ze znajomym ginekologiem
przyniosła mi na myśl takie a nie inne zakończenie. Byłem w
szoku, gdy powiedział mi, że zdrowe, młode małżeństwo może
starać się o potomstwo nawet dwa czy trzy lata, gdzie kiedyś to
było normalne, że najpóźniej rok po ślubie pojawia się
dzieciak. Nawet kiedyś ta granica była „do roku” teraz jest „do
dwóch”, dla niektórych w granicach wyjątku „do trzech” i nie
należy się w tym jeszcze upatrywać kłopotów, choroby,
bezpłodności, któregoś z partnerów.
Bylem
też w szoku jak się dowiedziałem ile ludzi z takiego powodu się
rozstaje i z jakich środków korzystają, by spełnić swoje
marzenie o byciu rodzicami. Ja już pominę temat zaciągania
kredytów, bo in-vitro jest cholernie drogie, ale słyszałem też o
wynajęciu kobiety czy mężczyzny, zazwyczaj to jest jednak
mężczyzna, który ma za zadanie zapłodnić czyjąś żonę, a
potem usunąć się w cień, gdy uda jej się zajść w ciąże. To
już taki rodzaj desperacji. Smutnym jest, że dużo osób po tym
właśnie się rozstaje, w czym akurat nie ma nic dziwnego.
Bardziej
smuci jednak świadomość, że była inna droga i oni chcieli nią
pójść. Dużo takich rodzin, a nawet samotnych kobiet myśli o
adopcji, ale niestety nie spełniają warunków. I tu wychodzi
choroba naszego państwa. Zamiast pozwolić komuś na pokochanie
obcego dziecka, to wolimy je zamykać w ciasnym pokoju domu dziecka z
kilkorgiem obcych dzieci i paradoksalnie, powodem odmowy jest brak
warunków zwykle mieszkaniowych, finansowych. Widzicie w tym sens? Ja
nie widzę. Osobiście uważam, że temu dziecku byłoby lepiej w
biednej rodzinie, gdzie czułoby się częścią jakieś całości i
czułoby się kochane, niż w sierocińcu.
A
jakie jest wasze zdanie na ten temat?
Aha
i bym zapomniał. Na samym początku obiecywałem wam zdradzić jaki
teledysk stał się dla mnie inspiracją do napisania tego
opowiadania.
Tak
więc...
...zachęcam
do obejrzenia: